Maciej Janowski

Krakowska Książka Miesiąca – Styczeń 2017

Listy Zofii Breustedt z warszawskiego getta do córki

„Nocą słyszę, jak coraz bliżej, drżąc i grając, krąg się zaciska…”

Tom listów z getta warszawskiego z natury swojej musi być przygnębiającą lekturą; a jednak czytając go, nie można nie poddać się urokowi osobowości ich autorki. Zanim poznamy ją bezpośrednio z listów, widzimy ją w szkicu zatytułowanym W oku mikrohistorii pióra wydawczyni listów Elżbiety Orman. Ze wstępami, jak wiadomo, bywa różnie – ten jest doskonały. Barwny i zarazem erudycyjny esej, świetnie napisany, z głębokim szacunkiem, sentymentem i zrozumieniem dla wyborów i postaw jego bohaterów, a zarazem z dystansem niezbędnym dla badacza, mógłby być osobną niewielką książką. Wraz z tekstem listów tom jest więc podwójny – obie części uzupełniają się, pokazują rozmaite perspektywy. Perspektywy ludzi niezwykłych – bo autorka listów pochodziła z niezwykłej rodziny.

Uciec przed Hitlerem

Księgarnia Altenbergów była we Lwowie instytucją; stanowiła jeden z najważniejszych galicyjskich zakładów wydawniczych, ogromnie zasłużony w wydawaniu klasyki polskiej literatury. Córka właściciela Róża Altenberg wyszła za Jakuba Vorzimmera, współpracownika swojego ojca, działacza niepodległościowego i wielbiciela Józefa Piłsudskiego. Małżeństwo rozpadło się po kilku latach. Dwaj synowie Róży, Henryk i Tadeusz, wychowani w patriotycznej atmosferze, poszli do legionów i bili się aż do wojny polsko-bolszewickiej 1920 r. Pierwszy miał później zostać jednym z najwybitniejszych polskich historyków, drugi – zginąć w Katyniu. W 1924 r. przyjęli nazwisko Wereszyccy (od rzeki Wereszycy, nad którą walczyli w 1920 r.).

Najmniej jestem tam, gdzie jestem... Listy Zofi i z Vorzimmerów Breustedt z Warszawy i getta warszawskiego do córki Marysi w Szwajcarii (1939–1942), wstęp, opracowanie i komentarze Elżbieta Orman, tłumaczenie z niemieckiego Elżbieta Wrońska, Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego – Instytut Historii im. Tadeusza Manteuffl a PAN, Kraków – Warszawa 2016

Najmniej jestem tam, gdzie jestem… Listy Zofi i z Vorzimmerów Breustedt z Warszawy i getta warszawskiego do córki Marysi w Szwajcarii (1939–1942), wstęp, opracowanie i komentarze Elżbieta Orman, tłumaczenie z niemieckiego Elżbieta Wrońska, Fundacja Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego – Instytut Historii im. Tadeusza Manteuffl a PAN, Kraków – Warszawa 2016

Ich siostra Zofia zaś, bohaterka książki, była malarką. Elżbieta Orman pieczołowicie odtwarza jej krótką karierę artystyczną, przedstawia reprodukcje zarówno kilku zachowanych obrazów, jak i innych, z których zostały tylko fotografie. Zofia Vorzimmer wyszła za mąż za niemieckiego malarza Hansa Breustedta. Żyli w biedzie – takiej artystycznej biedzie, w której nie zawsze jest co jeść, ale wyjeżdża się do Włoch na plenery, przyjaźni się z Paulem Klee czy Walterem Gropiusem. Sytuacja komplikuje się po dojściu Hitlera do władzy w 1933 r. Hans nie jest żydowskiego pochodzenia, ale jest żonaty z Żydówką i mimo nacisków nie zamierza się rozwieść. Zostaje więc wykluczony z izby zawodowej malarzy, co oznacza zakaz sprzedawania prac, a więc brak możliwości zarobkowania. Bieda robi się coraz dokuczliwsza – nasi bohaterowie robią jakieś ozdoby, ale o zamówienia jest coraz trudniej. Nie stać ich na emigrację do Ameryki, postanawiają więc wyjechać do Polski. Nie jest to łatwe: II Rzeczpospolita nie spieszyła się z przyjmowaniem Żydów – polskich obywateli, którzy chcieli uciekać z Rzeszy. Udaje się jednak: Henryk Wereszycki, porucznik rezerwy, były legionista, pracownik Instytutu Historii Najnowszej im. Józefa Piłsudskiego, miał kontakty z czasów wojennych. Przez swojego szefa w Instytucie, ppłk. Wacława Lipińskiego (później jednego z zasłużonych organizatorów obrony Warszawy w 1939 r. i działacza konspiracji antykomunistycznej po 1945 r., zamordowanego przez komunistów w więzieniu we Wronkach), zdołał dotrzeć wyżej – prawdopodobnie do samego premiera Felicjana Sławoja-Składkowskiego. Ostatecznie więc Breustedtowie mogli przyjechać do Warszawy – w czerwcu 1939 r.

W potrzasku

Byli zachwyceni. Spotykali się z rodziną i znajomymi, zbierali pieniądze na bilet do Ameryki. Nie zdążyli przed 1 września. Hans jako Niemiec aresztowany został zaraz po wybuchu wojny i znowu Henryk Wereszycki musiał go ratować dzięki swoim znajomościom. Wkrótce bracia Wereszyccy zostali zmobilizowani i wyruszyli do swoich jednostek, a Zofia i Hans zostali w Warszawie; przeżyli koszmar oblężenia, a po wejściu Niemców zdecydowali, że Hans wróci do Weimaru, a potem ściągnie żonę do siebie.

Wydawało im się, że wystarczy parę formalności – ciągle nie do końca zdawali sobie sprawę, w jakim świecie żyją. Już, już, kiedy wyglądało na to, że wszystko zostało załatwione, w Warszawie utworzono getto i zezwolenia straciły ważność. Zofia znalazła się więc w warszawskim getcie, a Hans został wcielony do Wehrmachtu i wkrótce wysłany na front wschodni. Obaj bracia Zofii pozostawali w niewoli – Henryk w niemieckiej, Tadeusz w radzieckiej. Rodzina Tadeusza ukrywała się w Warszawie, a potem w podkrakowskiej wsi, matka Zofii pozostawała we Lwowie, a ojciec – w Warszawie.

Ale był jeszcze jeden aspekt tej historii – bardzo ważny, bo bez niego nie byłoby całej książki. Breustedtowie mieli córkę Marysię urodzoną w 1922 r. W 1938 r. w ostatniej chwili wysłali ją do przyjaciół do Szwajcarii. Ona właśnie jest adresatką listów.

Dostawała je od matki i od ojca. Sama informowała swą cioteczną babkę w Stanach Zjednoczonych o wieściach z kraju słowami, które dziś brzmią jak okrutna ironia: „Mamusia jest w Warszawie i powodzi się jej dobrze. Babbo [tak Zofia i Marysia nazywały Hansa] jest na froncie wschodnim”. Wysyłała matce paczki do getta; Henryk Wereszycki przesyłał swój żołd z oflagu, a Hans także starał się pomagać paczkami. W rezultacie Zofia materialne warunki miała – jak na getto – bardzo dobre. Dlatego w styczniu 1942 r. sprowadziła tam swoją matkę, która ukrywała się, żyjąc w biedzie, po aryjskiej stronie. Róża Altenberg pisała do wnuczki: „Strasznie jestem szczęśliwa, że (…) jestem już od tygodnia razem z mamusią”. Krok ten dziś wydaje się niezrozumiały, ale przecież ludzie – i wtedy, i teraz – mogą żyć i podejmować decyzje tylko dlatego, że przyszłość jest przed nimi zakryta.

Warszawskie getto.
Koszmar bez przebudzenia

Elżbieta Orman zwraca uwagę na jedną z cech listów, która uderzyć musi każdego czytelnika: na równowagę ducha i wewnętrzny optymizm ich autorki. Oczywiście dzięki pomocy córki, a do pewnego stopnia męża i brata, miała zapewniony byt materialny, co w sytuacji powszechnej nędzy (Elżbieta Orman cytuje obliczenia Gunnara Paulssona, że oficjalne zaopatrzenie pokrywało nie więcej niż 10 procent zapotrzebowania) stanowiło rzadkość. Mimo to zdawała sobie przecież sprawę – o czym świadczą liczne aluzyjne fragmenty w listach – z sytuacji, w której się znajduje. Rzeczywistość getta mogą oddać jedynie fragmenty pozornie odnoszące się do czegoś innego – kilkakrotnie napotykamy wzmianki, jak strasznie jest „w głębi Azji”. Adresatka musiała to sobie sama rozszyfrować. Jeśli Zofia Breustedt pisała: uważam, że jest mi aż za dobrze, to oczywiście dlatego, żeby nie niepokoić córki.

Było jednak w tym coś więcej – potrafiła cieszyć się drobiazgami, wyobrażać sobie chwile szczęśliwe z przeszłości lub przyszłości, przenosić się myślą do dzieł sztuki czy odwiedzanych krajów. Cytat z listu wybrany na tytuł książki: „Najmniej jestem tam, gdzie jestem…” – wyraża tę postawę. Jak pisze Elżbieta Orman, dopiero w getcie autorka listów poczuła się w pełni dojrzałą osobą.

Z tym wewnętrznym optymizmem kontrastuje narastająca groza sytuacji: potęgujący się koszmar, jak zły sen, z którego nie ma przebudzenia – nie na tym świecie. „Nocą słyszę, jak coraz bliżej, drżąc i grając, krąg się zaciska” – słowa Krzysztofa Kamila Baczyńskiego brzmiały mi ciągle w uszach podczas lektury.

Bo historia skończyła się, jak się skończyć musiała: pani Altenberg i jej córka zginęły podczas likwidacji getta w sierpniu 1942 r., najprawdopodobniej wywiezione do obozu zagłady w Treblince. Dokładnej daty nie znamy.

Nikt z naszych nie pozostał przy życiu

Wojna jednak też w końcu minęła. Przeżyła ją adresatka listów, przeżył jej ojciec i – jako jedyny w kraju – Henryk Wereszycki. Jego długi list do siostrzenicy z lata 1945 r. jest suchy i rzeczowy: „Jak zapewne wiesz, nikt z naszych nie pozostał przy życiu”. Informował ją o okolicznościach śmierci kolejnych członków rodziny. Nie miał poczucia, że należy do narodu zwycięzców. „Najważniejsze, co mnie trzyma przy życiu, to obowiązek – trzeba pracować. To jedyna możliwość, aby móc walczyć o narodową niepodległość. My też jesteśmy pokonanymi”.

W jednym z najbardziej poruszających fragmentów książki Wereszycki, wróciwszy z niewoli, pisze smutny i serdeczny list do szwagra: „Kochany Hansie! (…) Zostałem zupełnie sam na tym zmienionym świecie”. Tak indywidualne ludzkie przyjaźnie triumfują nad zbiorowymi nienawiściami, mikrohistoria – nad makrohistorią. I jakby trochę lepiej rozumiem teraz książki Wereszyckiego. Najważniejsze jego prace (niedawno wznowione i dostępne w księgarniach) dotyczą wieku XIX: to przede wszystkim wspaniała synteza środkowoeuropejskiej problematyki narodowościowej Pod berłem Habsburgów, a także trylogia Sojusz trzech cesarzy o tworzeniu się systemu przymierzy, który doprowadził do I wojny światowej. Kiedy je czytałem jako licealista i student bardzo dawno temu, nic zupełnie nie wiedziałem o biografii ich autora. Uderzała mnie jednak zawsze i zachwycała refleksyjność tych książek – nieczęsta w piśmiennictwie naukowym zaduma nad przemijaniem świata, nad nieprzystawaniem zamiarów do efektów, nad nicością zamierzeń najmądrzejszych nawet polityków i dyplomatów. Nigdzie nie było to wyrażone słowami, ale biło w oczy z każdej strony. Teraz myślę – może się mylę – że tragiczne doświadczenia wojenne musiały mieć wpływ na taką perspektywę widzenia przeszłości.

Strata nieoszacowana

Altenbergowie/Vorzimmerowie/Wereszyccy nie uważali się za Żydów. Należeli do patriotycznej polskiej inteligencji z Galicji, mocno zaangażowanej w ruch ­niepodległościowy. Przed wrześniem 1939 r. mogli sądzić, że – mimo całego antysemityzmu II RP – powoli ich pochodzenie przestanie odgrywać jakąkolwiek rolę, stanie się tylko genealogiczną ciekawostką. Wojna i okupacja zmieniły wszystko. Większość z nich nie przeżyła „oka mikrohistorii”, o którym pisze Elżbieta Orman. Jak reagowali na tragedię, co myśleli i jak postępowali – ukazuje przedstawiana tu książka. Ale nasuwa ona myśl szerszą. O tym, ile polskość, rozumiana jako wielokulturowa całość, straciła z powodu zagłady Żydów, pisano już wielokrotnie. Mniej może zastanawiano się nad tym, ile straciła inteligencja polska, tracąc tak istotną swoją część, jaką było pokolenie zasymilowanej patriotycznej inteligencji pochodzenia żydowskiego, które przecież wnosiło do polskości jakąś trudną do sprecyzowania odmienność. Inteligencja w ogóle wyszła z wojny potwornie przetrzebiona, ale pewne jej grupy ucierpiały bardziej niż inne, a ta najbardziej. Jak dziś wyglądałaby polska inteligencja, gdyby nadal jej częścią składową byli ludzie tacy jak bohaterowie omawianej książki – możemy niestety tylko sobie wyobrażać.

„Ale Historia” (dodatek do „Gazety Wyborczej”), 2 maja 2017, dzięki uprzejmości redakcji. http://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,21703198,noca-slysze-jak-coraz-blizej-drzac-igrajac-krag-sie-zaciska.html