Franciszek Ziejka

Uniwersytet Jagielloński

Jak Henryk Sienkiewicz podbijał Kraków

I

Julian Krzyżanowski w rozprawie zatytułowanej Sienkiewicz a Warszawa stwierdził między innymi, że autor Trylogii,

umierając w siedemdziesiątym roku długiego życia i od lat dziecięcych związany mieszkaniowo z Warszawą, przebywał poza nią lat co najmniej czterdzieści, przyjechał do niej bowiem jako dziesięciolatek, do szkół chodził przez lat szesnaście, po czym rozpoczął wojaże1J. Krzyżanowski, Sienkiewicz a Warszawa, Warszawa 2000, s. 10.

 

Dom Gościnny AGH „Sienkiewiczówka”, ul. Piłsudskiego 16, fot. Marian Pawelski

Dom Gościnny AGH „Sienkiewiczówka”, ul. Piłsudskiego 16,
fot. Marian Pawelski

W rzeczy samej, Sienkiewicz był w dziejach polskiej literatury swoistym fenomenem, człowiekiem wciąż pozostającym w drodze! Przypomnijmy: najpierw dwa lata spędził w Ameryce, potem rok w Paryżu, a następnie z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc pojawiał się w coraz to nowym uzdrowisku, w większym czy mniejszym mieście2O częstotliwości owych wypraw świadczyć może choćby jeden znamienny fakt: w listopadzie 1893 r. pisarz miał stanąć na ślubnym kobiercu z Marią Wołodkiewiczówną. Na tydzień przed wyznaczoną datą ślubu okazało się, że trafił na bardzo poważną przeszkodę: nie można było znaleźć parafii, w której pisarz mieszkałby co najmniej sześć tygodni, aby mogły wyjść tam zapowiedzi ślubne. Sytuację uratował przyjaciel warszawski, Antoni Zaleski, który uzyskał od konsystorza biskupiego w Warszawie zaświadczenie, że można go zaliczyć do grona „wagabundów”, od których nie był wymagany termin sześciotygodniowych zapowiedzi przedślubnych (por. B. Wachowicz, Marie jego życia, Warszawa 1994, s. 299). Niemal każdego roku jeździł do Francji (Paryż, Nicea, Biarritz, Arcachon, ale także Parc St. Maur pod Paryżem czy Ploumanac’h w Bretanii). Odwiedzał Włochy (Rzym, Wenecja, Neapol, Florencja, Como, Nervi, Mediolan, Lugano), to znowu Austrię (Wiedeń, Kaltenleutgeben pod Wiedniem, Gastein). Był w Warnie i Konstantynopolu, ale także w Atenach. Zwiedził Hiszpanię (Barcelona, Walencja, Kordoba, Grenada, Sewilla, Madryt) oraz Egipt i Zanzibar. Bywał w czeskiej Pradze i w belgijskiej Ostendzie, to znów w Anglii (Liverpool, Londyn), w Niemczech (Berlin, Drezno, Baden, Helgoland) i w Szwecji (Sztokholm). Swoją wędrówkę życiową zakończył w Szwajcarii (Genewa, Ragaz, Vevey). Obok wędrówek po obcych krajach należy dodać jego podróże po kraju ojczystym. Wiadomo więc, że pisarz polował na Litwie, ale i w Puszczy Białowieskiej. Wiele razy odwiedzał Lwów, dotarł do podolskiego Zbaraża i na Huculszczyznę, kilka razy bawił w Sopocie, odwiedzał Poznań i Miłosław, często gościł w Szczawnicy i w Krynicy, ale także w Nałęczowie. Jedną z najważniejszych przystani w jego życiu było Zakopane. Niewątpliwie jednak najbliższym miastem jego sercu – obok Warszawy – był Kraków!

Nie wiadomo, kiedy po raz pierwszy Sienkiewicz odwiedził Kraków. Niewykluczone, że stało się to latem w pamiętnym dla Krakowa 1869 r.3W Krakowie doszło w tym roku do kilku ważnych wydarzeń, które w zasadniczy sposób miały zmienić oblicze miasta: w kwietniu pojawił się w tutejszym dzienniku „Kraj” apel o sprowadzenie prochów Adama Mickiewicza na Wawel; w czerwcu w sposób przypadkowy otwarto grób króla Kazimierza Wielkiego, w następstwie czego w dniu 8 lipca urządzono uroczysty pogrzeb tego władcy; w lipcu–sierpniu obchodzono uroczyście 300. rocznicę zawarcia unii lubelskiej (głównym wydarzeniem owych obchodów była publiczna ekspozycja monumentalnego obrazu Jana Matejki: Unia lubelska). Dodać do tego trzeba fakt utworzenia w tym właśnie roku na Uniwersytecie Jagiellońskim katedry historii Polski (objął ją Józef Szujski), a także rozpoczęcie procesu polonizacji szkolnictwa galicyjskiego, w tym – Uniwersytetu Jagiellońskiego., kiedy to Sienkiewicz jako guwerner w domu Franciszki i Michała Woronieckich w Bielicach pod Warszawą spędził kilka tygodni ze swoimi uczniami i ich rodzicami w Szczawnicy. Z braku jakichkolwiek materiałów źródłowych ostać się musimy w tym przypadku przy bardzo prawdopodobnej hipotezie, że zarówno w drodze do tego uzdrowiska, jak i w drodze powrotnej przejeżdżał przez Kraków, tędy bowiem wiódł główny trakt z królestwa do zdobywających sławę polskich uzdrowisk.

Wszystko wskazuje na to, że począwszy od tego roku, pisarz coraz częściej odwiedzał dawną stolicę Polski. Na pewno był w Krakowie w 1875 r., kiedy to w październiku wyjechał z Warszawy do Lwowa, aby napisać dla „Gazety Polskiej” obszerny tekst o tamtejszym teatrze, i kiedy nawiązał pierwsze znajomości w tamtejszym świecie artystyczno-literackim. Ponownie pojawił się w Krakowie według wszelkiego prawdopodobieństwa wiosną 1879 r., kiedy to po rocznym pobycie w Paryżu podążał przez Wiedeń do Lwowa, a także w trzy miesiące później, gdy ze Lwowa jechał do Szczawnicy oraz Krynicy – z wykładami. Wiadomo, że tam poznał ludzi ze świata elity krakowskiej, między innymi prof. Stanisława Tarnowskiego.

Pierwszy źródłowo potwierdzony pobyt Henryka Sienkiewicza w Krakowie przypadł na początek lutego 1883 r. Pisarz przyjechał wówczas na pogrzeb Józefa Szujskiego, wybitnego historyka, pierwszego profesora historii Polski na Uniwersytecie Jagiellońskim, którego poznał był w 1879 r. w Szczawnicy. Smutna wiadomość o śmierci uczonego w Krakowie w dniu 7 lutego 1883 r. spowodowała prawdziwy „najazd” do dawnej stolicy Polski z różnych stron kraju nie tylko jego przyjaciół, ale także delegacji miast i stowarzyszeń. Prasa krakowska odnotowała również przyjazd ludzi pióra: Juliana Klaczki z Wiednia, Jana Zacharyasiewicza i Jana Dobrzańskiego ze Lwowa, z Warszawy zaś: Edwarda Lubowskiego – dramatopisarza, Mścisława Godlewskiego – redaktora „Niwy” oraz Henryka Sienkiewicza. Ten ostatni przybył tu nie tylko jako redaktor warszawskiego „Słowa”; także jako autor bardzo pochlebnej recenzji dzieła Szujskiego: Historii polskiej treściwie opowiedzianej ksiąg dwanaście, ogłoszonej drukiem w „Gazecie Polskiej” w 1880 r.4„Gazeta Polska” 1880, nr 228 (z 13 października). Pamiętać przy tym należy, że miał on już w tym czasie w Krakowie w sferach elity intelektualnej przyjaciół. Obok Stanisława Tarnowskiego był to Stanisław Smolka, który od 1881 r. kierował działem literackim „Czasu” i z tego powodu prowadził korespondencję z naszym pisarzem, drukującym w tym dzienniku Trylogię5W 1883 r. Smolka objął redakcję „Czasu” i kierował nią aż do 1887 r. Po śmierci Szujskiego objął katedrę historii Polski na UJ. Smolka przez wiele lat był stałym konsultantem pisarza w sprawach historycznych6Por. H. Sienkiewicz, Listy do Stanisława Smolki, w: tegoż, Listy, t. V, cz. 1. Wolno sądzić, że wspaniale zorganizowane uroczystości pogrzebowe Józefa Szujskiego wywarły wielkie wrażenie na przybyszu z Kongresówki7O wielkim znaczeniu Szujskiego w życiu nie tylko Krakowa świadczy fakt, że powołany przez Radę m. Krakowa komitet pogrzebowy bardzo serio rozpatrywał propozycję prezydenta m. Krakowa, Ferdynanda Weigla, pochówku uczonego w Krypcie Zasłużonych na Skałce. Tylko informacja prof. Fryderyka Zolla (starszego) o wyrażonym przed śmiercią sprzeciwie Szujskiego wobec takiej możliwości sprawiła, że odstąpiono od tego zamysłu. Władze miasta zorganizowały jednak uczonemu prawdziwie królewski pogrzeb. Kondukt pogrzebowy wyruszył w dniu 10 lutego sprzed domu uczonego przy ul. Krupniczej 26, tego samego, w którym w 1869 r. urodził się Stanisław Wyspiański, a w którym obecnie mieści się Muzeum Józefa Mehoffera. Jak zauważyli dziennikarze krakowscy, na długo przed wyznaczoną godziną rozpoczęcia uroczystości pogrzebowych okoliczne ulice miasta zapełniły się tysiącami krakowian i przyjezdnych gości. Kondukt pogrzebowy przemierzył trasę z ul. Krupniczej przez ulice: św. Anny, Rynek, Floriańską, Basztową, Lubicz i Rakowicką na cmentarz Rakowicki, przy wtórze dzwonów z wielu kościołów krakowskich, z wawelskim Zygmuntem na czele. Otwierała go miejska orkiestra oraz oddział Straży Ogniowej. Za nimi podążali członkowie Straży Ochotniczej, młodzież szkół średnich i niższych ze swoimi profesorami (ok. 2 tysiące uczniów!), dalej – artyści z Janem Matejką, pisarze z Henrykiem Sienkiewiczem, dziennikarze, aktorzy, studenci, profesorowie UJ z rektorem – Józefem Sebastianem Pelczarem, liczna reprezentacja cechów, a także wielka rzesza duchowieństwa świeckiego i zakonnego, której przewodził bp Albin Dunajewski w towarzystwie wypędzonego z Poznania i mieszkającego teraz w Krakowie bp. Jana Chryzostoma Janiszewskiego. W relacjach prasowych zwrócono uwagę na obecność w kondukcie żałobnym członków licznych stowarzyszeń artystyczno-literackich i kulturalnych. Mimo że był to dzień powszedni (piątek), wszystkie sklepy na trasie przejścia konduktu pogrzebowego były zamknięte, wszędzie też – zgodnie z zaleceniem władz miasta – świeciły się uliczne lampy gazowe.

Oczywiście, można byłoby pokusić się o bliższe określenie czasu spędzonego przez pisarza w dawnej stolicy Polski, ale wyliczenie takie chyba niewiele wniesie do sprawy. Jedno jest pewne: autor Trylogii bywał tu często, zazwyczaj kilka razy w roku. Zatrzymywał się tu na kilka dni, to znowu na kilka tygodni. „Stałym” adresem pisarza w Krakowie, pod którym wprawdzie nie spędzał nocy, ale gdzie przebywał bardzo często, niekiedy codziennie, były kolejne mieszkania jego szwagierki, Jadwigi z Szetkiewiczów, która w 1880 r. wyszła za mąż za Edwarda Janczewskiego, późniejszego profesora i rektora UJ. Janczewscy początkowo mieszkali w kamienicy przy ul. Karmelickiej 31, potem przy Studenckiej 11, a wreszcie – od 1891 r. we własnym domu (zwanym dworkiem) przy ul. Wolskiej 16 (dziś Józefa Piłsudskiego). W ostatnich latach przed wybuchem I wojny światowej pisarz miał ulubione pensjonaty, w których się zatrzymywał: Marii Brzeskiej (przy ul. Wolskiej 6), ale przede wszystkim Marii Studzińskiej (przy ul. Straszewskiego 27). Ten drugi pensjonat stał się na swój sposób „domem Sienkiewicza”. Toteż w 1916 r., gdy nadeszła smutna wiadomość o śmierci pisarza w dniu 15 listopada w Vevey, tak zwane komisje parlamentarne Rady Miasta na spotkaniu w dniu 20 listopada postanowiły między innymi zabiegać o nadanie fragmentowi ulicy Straszewskiego – od ul. Wolskiej do ul. Kapucyńskiej – imienia Henryka Sienkiewicza oraz kosztem władz m. Krakowa umieścić na domu przy ul. Straszewskiego 27 (pensjonat Marii Studzińskiej) pamiątkową tablicę. Żadna z tych propozycji nie została wprawdzie zrealizowana8Wolno sądzić, że wielkie zamieszanie, jakie wywołała w Krakowie wiadomość o śmierci cesarza Franciszka Józefa I (zmarł 21 listopada 1916 r., w sześć dni po Sienkiewiczu) i ogłoszona natychmiast przez władze monarchii oficjalna żałoba we wszystkich krajach cesarstwa, w tym – w Galicji, a także różne okolicznościowe uroczystości, były przyczyną zarzucenia powyższych planów. Dopiero w 1925 r., po sprowadzeniu prochów pisarza do Warszawy, Rada Miasta Krakowa podjęła decyzję o nadaniu imienia pisarza ulicy wytyczonej na terenach pofortecznych, w miejscu bastionu Nowowiejskiego., ale sam fakt jej zgłoszenia przez rajców miejskich zasługuje na przypomnienie. Jest prawdą, że zanim Sienkiewicz zdecydował się na zamieszkanie w czasie pobytu w jednym z dwóch przywołanych wyżej pensjonatów, zatrzymywał się w znanych tutejszych hotelach. Najczęściej był to Hotel Saski, niekiedy Hotel Pollera. Często bywał także w Grand Hotelu9Adam Grzymała Siedlecki, autor znakomitej książki wspomnieniowej Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, pisał: „Wtórym terenem moich spotkań z Sienkiewiczem [obok willi Ulanowskich przy ul. Garncarskiej 15 – przyp. FZ] była mała salka w kawiarni Grand Hotelu na ulicy Sławkowskiej. Przyjezdnemu autorowi «Krzyżaków» Kraków nie byłby w pełni Krakowem, gdyby o 10 rano nie zjawiał się w tej salce na kawusię ze śmietanką – kawusię specjalną, «sienkiewiczowską», kawusię, nad przyrządzeniem której dla dostojnego spożywcy czuwał osobiście dyrektor hotelu i restauracji; nazywał się on z helleńska Chronowski – «ze względu na swe nazwisko powinno mu być Saturnin na imię» – mówił o nim Sienkiewicz.(…) Tam go, obłożonego gazetami, w tym saloniku nachodziłem, by go możliwie najintensywniej wyeksploatować intelektualnie” (A. Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, Kraków 1962, s. 5–6). Trzeba tu dodać, że Eustachy Chronowski (1843–1916), z urodzenia warszawiak, w Krakowie cieszył się wielkim szacunkiem. W młodości wziął udział w powstaniu styczniowym (był ranny w jednej z bitew). Po powstaniu przebywał na emigracji w Paryżu. Wziął udział w wojnie francusko-pruskiej. W połowie lat 70. osiadł w Krakowie. Tu wydzierżawił Hotel Saski, a w 1886 r. założył oparty na wzorach francuskich Grand Hotel. Był znanym i powszechnie szanowanym w Krakowie społecznikiem, dobroczyńcą i wieloletnim prezesem Towarzystwa Weteranów Powstania 1863/1864 „Przytulisko”. Przed śmiercią cały swój majątek przekazał Arcybractwu Miłosierdzia oraz Gminie m. Krakowa. W tym reprezentacyjnym hotelu odbyły się między innymi dwie słynne uczty: jedna „weselna” w dniu 11 listopada 1893 r., bezpośrednio po zawarciu ślubu z Marią Wołodkowiczówną (Romanowską), znaną w biografii pisarza pod imieniem „Marynuszki”, druga – „jubileuszowa”, którą na cześć pisarza urządzili jego przyjaciele z Akademii Umiejętności w dniu 21 czerwca 1899 r. Od czasu do czasu pisarz gościnę znajdował w mieszkaniu Ludwika Michałowskiego przy ul. Brackiej 10, w którym aż do śmierci właściciela w 1899 r. mieszkał także serdecznie z nim zaprzyjaźniony Karol Potkański.

II

Zanim nasz pisarz stał się „obywatelem” Krakowa, ulubieńcem jego mieszkańców, musiał go na swój sposób podbić, zdobyć tu rzesze wiernych czytelników. Stało się to dość wcześnie, już bowiem na początku lat 80. XIX w. Przepustką do zdobycia serca krakowian (jak i mieszkańców innych miast i miasteczek, a także wsi polskich!) okazała się pierwsza część Trylogii: Ogniem i mieczem. Do pracy nad tą powieścią (pierwotnie zatytułowaną Wilcze gniazdo) pisarz przystąpił pod koniec 1882 r. Druk powieści rozpoczął w odcinku warszawskiego „Słowa” w dniu 2 maja 1883 r., a w krakowskim „Czasie” – dzień później. Podobnie było z zakończeniem druku: w „Słowie” ostatni odcinek powieści ukazał się w dniu 4 marca 1884 r., a w „Czasie” – nazajutrz. Niezwykła okazała się popularność, jaką dzieło od początku zyskało sobie wśród czytelników. Świadkowie tamtych dni są zgodni co do tego, że żaden utwór drukowany wcześniej w felietonie gazetowym nie zdobył sobie takiej sławy jak ta powieść. Ogniem i mieczem czytali wszyscy: profesorowie uniwersytetu i dziennikarze, ziemianie i chłopi, artyści i księża, pisarze i uczniowie. Jedni odnosili się do niej z najwyższym podziwem, inni z nieukrywaną zazdrością. Nie brakło takich, którzy zarzucali jej autorowi wszelkie możliwe grzechy, ale przeważali ci, którzy głośno dowodzili, że jest to arcydzieło. Jak pisał Stanisław Tarnowski, powieść Sienkiewicza „zdobyła powodzenie, jakiego w naszych czasach nikt nie widział”10S. Tarnowski, Ogniem i mieczem, „Przegląd Polski” 1884, t. 74. Cyt. za: tegoż, Henryk Sienkiewicz, Kraków 1897, s. 29.

Tak było w Krakowie, ale także we Lwowie, w Warszawie i we wszystkich bodaj miastach i miasteczkach kraju. Również daleko za granicą, gdzie los rzucił Polaków i dokąd docierało warszawskie „Słowo” lub krakowski „Czas”. Na temat niezwykłej popularności, jaką zdobyła pierwsza część Trylogii, pisano już wiele. O tym, jak reagowali zwyczajni czytelnicy na dzieło Sienkiewicza, najlepiej może świadczą dwa znamienne przypadki. Oto w krakowskim „Czasie” w dniu 1 marca 1884 r. ukazała się notatka:

Na mszę żałobną za spokój duszy pana Longina Podbipięty przyniósł ofiarę do jednego z kościołów krakowskich chłopczyk 10-letni – i tak długo ofiary swojej nie chciał cofnąć, dopokąd po odczytaniu następnego feiletonu [sic!] z kazania ks. Muchowieckiego nie uspokoił się, że chrześcijańskiemu rycerzowi Ś. Piotr od razu otwarł podwoje nieba11„Czas” 1884, nr 51 (1 III).

Równie żywo reagowali na powieść galicyjscy chłopi. W 1916 r. Jakub Bojko, gręboszowski wójt, a zarazem polityk i pisarz ludowy, po otrzymaniu wiadomości o śmierci Sienkiewicza w Szwajcarii nadesłał do redakcji „Piasta” artykuł pt. Po raz pierwszy, w którym opisał okoliczności, w jakich przeczytał Ogniem i mieczem w 1884 r. Ze swadą gawędziarza rodem z tradycji Jana Chryzostoma Paska autor ten opowiedział czytelnikom gazety, jak to w porze żniw, czyli najważniejszej dla każdego gospodarza, pod pozorem nagłej choroby pozostał był w domu, aby oddać się lekturze powieści Sienkiewicza, którą pożyczył mu miejscowy nauczyciel tylko na jeden dzień, w postaci sklejonych ze sobą setek odcinków wyciętych z gazety12Por. J. Bojko, Po raz pierwszy, „Piast” 1916, nr 43. Przedruk w: tegoż, Gorące słowa. Wybór pism, wybór, wstęp i opracowanie F. Ziejka, Kraków 2002, s. 460–463. Rację miał też Stanisław Tarnowski głoszący w 1884 r. na swój sposób prorocze słowa:

Kiedyś pamiętniki, może i historie literatury, wspominać będą,
że kiedy wychodziło „Ogniem i mieczem”, nie było rozmowy, która by się od tego nie zaczynała i na tym kończyła, że o bohaterach powieści mówiło się i myślało jak o żywych ludziach, że małe dzieci w listach do rodziców po zdrowiu swoim i swego rodzeństwa donosiły o tym, co zrobił Skrzetuski albo co Zagłoba powiedział; że kiedy młode panienki pisały lub chciały pisać do autora, żeby na miłość boską nie zabijał Skrzetuskiego, to matki i babki sędziwe w błogosławieństwach swoich ze łzami prosiły, żeby synowie ich synów mieli takie jak on dusze. Jak legenda wyglądać będą opowiadania o tej pani, co zapytana przy powitaniu, czy jej się stało co złego, że taka smutna, odpowiedziała: „Bar wzięty!”13S. Tarnowski, Henryk Sienkiewicz, dz. cyt.

Przywołane wyżej twierdzenia o wielkiej sławie powieści Sienkiewicza pragniemy wesprzeć tu trzema mało znanymi lub w ogóle nieznanymi „dowodami” z życia kulturalnego Krakowa w połowie lat 80. XIX w.

III

Trwająca dziesięć miesięcy „przygoda” czytelników „Czasu” z Ogniem i mieczem wraz z upływem czasu podnosiła atmosferę wokół powieści i jej autora. Gdy wreszcie w dniu 5 marca 1883 r. ukazał się Epilog dzieła, w Krakowie zrodził się natychmiast pomysł złożenia autorowi zbiorowego podziękowania – hołdu za tę niezwykłą powieść. Nadarzała się ku temu szczególna okazja, Sienkiewicz bowiem właśnie przyjechał do Krakowa wraz z żoną. Niestety, okazja przepadła, ponieważ pisarz odmówił wzięcia udziału w uczcie, jaką chciano wydać na jego cześć. Potwierdził to redaktor „Czasu” w numerze pisma z 11 marca 1884 r., pisząc w Kronice datowanej na 10 marca:

 

Henryk Sienkiewicz w przejeździe do San Remo zatrzymał się w Krakowie. Ostatnia powieść historyczna, której wysokie znaczenie dla społeczeństwa naszego czytelnicy „Czasu” umieli ocenić, stała się tak doniosłym wypadkiem w literaturze polskiej, że przybycia znakomitego pisarza oczekiwano w Krakowie, aby mu złożyć zbiorowy hołd. Sienkiewicz odmówić musiał jednak przyjęcia proponowanej uczty, czując się cierpiącym i potrzebując spoczynku, który mu lekarze zalecili14„Czas” 1884, nr 59 (z 11 marca).

Trudno dochodzić, czy rzeczywiście pisarz odmówił wzięcia udziału w uczcie na jego cześć z powodu choroby, czy też – co bardziej prawdopodobne – rzekoma choroba była, jak zresztą dość często w jego życiu, tylko pretekstem do odmowy udziału w uroczystości. Fakt ten nie ostudził przecież w niczym entuzjazmu, jaki w podwawelskim grodzie wywołała pierwsza część Trylogii. Przyjmując w dobrej wierze tłumaczenia pisarza, krakowianie zdecydowali o wystawieniu w Teatrze Miejskim „żywych obrazów” opartych na motywach zaczerpniętych z Ogniem i mieczem!

Należy przypomnieć, że już u schyłku XVIII w. pojawiła się w Europie ta forma spektaklu parateatralnego. Żywe obrazy łączyły w sobie malarstwo, literaturę piękną, a często także muzykę. Ich głównym „tworzywem” byli upozowani w nieruchomych scenach aktorzy, najczęściej – amatorzy. Małgorzata Komza, autorka monografii tej odmiany widowiska, tak objaśnia istotę „żywych obrazów”:

Ekspozycji obrazu towarzyszyła często muzyka i komentarz słowny. Ważną rolę odgrywało tło obrazu i rekwizyty. Była to w istocie forma parateatralna, ulotna, pozostająca na pograniczu różnych sztuk. Tworzona była jako przestrzenna reprodukcja istniejącego dzieła sztuki lub oryginalna, iluzjonistyczna w swym charakterze, interpretacja obrazowa utworu literackiego (…). U źródeł żywego obrazu stoi przekaz ikonograficzny lub słowny, zyskujący na scenie wizualną wersję. Najczęściej twórcy przystępując do grupowania obrazów sięgali po książkę. Dostarczała ona i obrazków, i tekstu15M. Komza, Żywe obrazy. Między sceną, obrazem i książką, Wrocław 1995, s. 8.

 

Z obszernych wywodów badaczki wynika, że ścisła definicja tego typu widowiska jest trudna do skreślenia, pod pojęcie „żywych obrazów” podciągano bowiem zarówno widowiska, którym nie zawsze towarzyszył słowny komentarz, jak i sceny urządzane na otwartej przestrzeni, odgrywane w kostiumach, z akcją i z wygłaszanym przez aktorów tekstem16Tamże, s. 20–21. Nie rozwijając tych rozważań, należy podkreślić, że na scenie teatru krakowskiego ta forma pokazu parateatralnego w epoce „sienkiewiczowskiej” cieszyła się sporym zainteresowaniem.

Wiadomo więc na przykład, że jeszcze w dniu 3 maja 1859 r. pokazano na krakowskiej scenie – po premierze komedii Panna mężatka pióra Józefa Korzeniowskiego – „obraz z żywych osób malujący jedną z pięknych chwil historii naszej”, który widzowie powitali

z zapałem, rzec możemy z entuzjazmem. W obrazie tym przedstawiono fakt dziejowy będący pierwszą wróżbą i początkiem przyszłej unii Litwy z Polską, unii spełnionej później poświęceniem się Jadwigi. Takie albowiem zjednoczenie dwóch narodów w obronie wspólnej przeciw teutońskim krzyżakom zamierzał dzielny i nieugięty w nieszczęściach król Władysław Łokietek, zawiązując małżeństwo syna swego z córka władcy Litwy; i taką unię spełniać się zaczynającą widział „gdy Kazimierz przedstawiał mu żonę swoją Aldonę”, którą to chwilę wyrażał właśnie wczorajszy obraz z pięknych rysów artystycznie ułożony. Wielkie wspomnienia wywołane z duszy, wspaniałe i malownicze stroje narodowe przenoszące nawet oko w przeszłość, tak zachwyciły widzów, że wzruszone serce nie pozwoliło rozumowi szukać anachronizmu w ubiorach17„Czas” 1859, nr 52 (z 5 marca).

Obraz ten przygotował dla krakowskiej publiczności ówczesny dyrektor, a zarazem reżyser i aktor teatru krakowskiego – Juliusz Pfeiffer. Po czterech latach, w 1863 r. dyrekcję Teatru Miejskiego w Krakowie objął był Adam Miłaszewski. Otworzył on sezon teatralny dwiema sztukami o tematyce historycznej: w dniu 1 października wystawił Wyrok Jana Kazimierza pióra Władysława Syrokomli, a po tygodniu „przysłowie historyczne polskie w trzech aktach” pióra Konstantego Majeranowskiego pt. Rej z Nagłowic. Okazuje się, że do obu tych przedstawień Miłaszewski dodał „apoteozę ułożoną z żywych osób z chórami, oświeconą ogniem bengalskim”. Opisujący to wydarzenie redaktor „Czasu” zachował wobec widowiska daleko idącą rezerwę, ale przekazał dość ważną informację o tym, jak wyglądała owa „apoteoza”. Pisał:

„Apoteozy z żywych osób z chórami, oświeconej ogniem bengalskim” wyznajemy, żeśmy nie pojęli, nie zrozumieliśmy także, co chóry śpiewały i o ile treść śpiewów stosowała się do osób w obrazie figurujących, reprezentowanych przez tablice z napisami, które każda osoba w rękach trzymała, a z których kilka przy oświetleniu bengalskim odczytać się udało; między innymi było tam nazwisko Słowackiego18„Czas” 1863, nr 235 (z 15 października).

 

Znacząco rozwinięto w krakowskim teatrze pomysł „apoteozy” w dwa lata później, kiedy to w dniu 26 marca 1865 r. odbyła się premiera komedii Aleksandra Fredry pt. Nowy Don Kiszot czyli Sto szaleństw. Okazuje się, że spektakl ten zorganizowano dokładnie w dniu, w którym we Lwowie uroczyście obchodzono jubileusz pięćdziesięciolecia pracy literackiej znakomitego komediopisarza19Inicjatywa obchodów jubileuszu 50-lecia pracy literackiej Aleksandra Fredry wyszła od Adama Miłaszewskiego, który po kilku latach kierowania Teatrem Krakowskim przeniósł się do Lwowa i tu został dyrektorem Teatru Polskiego. Inicjatywę tę gorąco wsparli m.in.: Wincenty Pol, Stanisław Pilat oraz Piotr Moszyński. Ogłoszono zbiórkę funduszy na wybicie ­okolicznościowego medalu, który zaprojektował Franciszek Tepa, a który odlany został w Paryżu. Ze względu na wiek i słabe zdrowie jubilata uroczystość wręczenia medalu odbyła się w domu jubilata w dniu 26 marca 1865 r. Delegacji, która wręczyła ów medal pisarzowi, przewodniczył reprezentujący krakowskie środowisko artystyczno-kulturalne gen. Józef Załuski. Sprawozdawca „Czasu” zanotował przy tej okazji, że spektakl ten poprzedziła „Wielka apoteoza ułożona z główniejszych scen arcydzieł jubilata”20„Czas” 1865, nr 74 (z 31 marca). Niestety, nie dał on bliższych informacji o szczegółach owej apoteozy. Na koniec tego przywołania godzi się wspomnieć tu o ważnym wydarzeniu artystycznym, jakim było osiem żywych obrazów z Pana Tadeusza, jakie w marcu 1873 r. w układzie Juliusza Kossaka i w reżyserii Józefa Franciszka Rychtera pokazano na scenie Teatru Miejskiego. Inicjatywa zorganizowania tego widowiska wyszła od księżnej Marceliny Czartoryskiej, która zdecydowała, że dochód z dwóch pierwszych przedstawień trafi do Szpitala dla Dzieci21Jak podał „Czas” (nr 65 z 19 marca 1873), dochód ten wyniósł: 1495 złr 25 centów; 4 półimperiały w złocie; 5 dukatów austriackich oraz 1 napoleondor. Pokazowi temu towarzyszyła recytacja fragmentów poematu Adama Mickiewicza w interpretacji Feliksa Bendy, znanego krakowskiego aktora, brata Heleny Modrzejewskiej. Ostatecznie dano trzy pokazy żywych obrazów poematu Adama Mickiewicza (11 marca, 12 marca i 13 marca). Recenzent „Czasu” wysoko ocenił wartość artystyczną widowiska, które zamykał polonez, „doprowadzając widzów do entuzjazmu”22Por. „Czas” 1873, nr 60 (z 13 marca). Szczególne pochwały recenzenta „Czasu” zyskały obrazy: Łowy, Kłótnia, Ułan Tadeusz z Zosią oraz Gerwazy z Protazym na przyzbie. Istotnym „dopełnieniem” „żywych obrazów” z Pana Tadeusza, pokazywanych w teatrze, był cykl czterech odczytów poświęconych poematowi Mickiewicza, jakie w auli gmachu Akademii Umiejętności przy ul. Sławkowskiej wygłosił był w tym czasie prof. Stanisław Tarnowski23Odczyty te Tarnowski wygłosił w dniach od 14 do 18 marca 1873 r. Dochód z nich prelegent przeznaczył na rzecz Stowarzyszenia Pomocy Uczniom Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Inicjatywa zorganizowania w 1884 r. widowiska pod nazwą: Żywe obrazy z Ogniem i mieczem wyszła – podobnie jak w przypadku „żywych obrazów” z Pana Tadeusza – z licznego w owym czasie w Krakowie, bo liczącego ok. 200 rodzin, środowiska arystokracji. Znamienny był także inny fakt: okazuje się, że to bardzo liczni reprezentanci tego właśnie środowiska wzięli udział w tym widowisku jako aktorzy amatorzy. Nie „zawiódł” również prof. Stanisław Tarnowski, który na tę okoliczność wystąpił z odczytami o Ogniem i mieczem. Tym razem odczyty te – inaczej niż to było w 1873 r. – poprzedziły wystawienie w teatrze „żywych obrazów”.

Zapowiedź dwóch odczytów Tarnowskiego, najlepszego bez wątpienia znawcy, a zarazem najgorętszego w owym czasie entuzjasty twórczości Sienkiewicza, ukazała się już w tydzień po wydrukowaniu w „Czasie” Epilogu powieści. Także i w tym przypadku odczyty te otwierały nową serię przeznaczonych dla szerokiej publiczności wystąpień znakomitych prelegentów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy w ten sposób od szeregu lat wspierali działalność działającego na uczelni tak zwanego Bratniaka24Formalnie stowarzyszenie, o którym mowa, nosiło nazwę Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Uczniów Uniwersytetu Jagiellońskiego pod opieką św. Jana Kantego, ale w powszechnym użyciu pozostawała nazwa Bratnia Pomoc Uczniów Uniwersytetu Jagiellońskiego lub jeszcze częściej – Bratniak. Por. W. Jakubas, Towarzystwo Wzajemnej Pomocy Uczniów Uniwersytetu Jagiellońskiego i jego agendy, „Biuletyn Biblioteki Jagiellońskiej” r. LXIII, 2013, s. 213–230. Odczyty owe odbyły się w Sali Radnej Magistratu25Po Tarnowskim wystąpili inni profesorowie UJ: Stefan Pawlicki (O pozytywizmie), Fryderyk Zoll (O cezaryzmie w Rzymie), Leon Blumenstock (O letargu) oraz ks. Władysław Chotkowski (O pamiętnikach Siemaszki). Wystąpił także powieściopisarz Piotr Jaxa Bykowski (O Emirze Rzewuskim). Stanisław Tarnowski pierwszy wykład wygłosił w sobotę 15 marca, drugi zaś – we wtorek 18 marca 1884 r. Nie miejsce tu, aby przedstawiać ich treść, autor ten ogłosił bowiem poszerzoną ich wersję najpierw w „Przeglądzie Polskim”, a następnie w „jubileuszowej” książce poświęconej autorowi Trylogii26Por. S. Tarnowski, Z najnowszych powieści polskich, „Przegląd Polski” 1884, t. 72, s. 31–57; przedruk w tegoż: Z najnowszych powieści polskich. Studia do historii literatury polskiej. T. 5: Henryk Sienkiewicz, Kraków 1897, s. 27–88.  Tu chciałbym jedynie zwrócić uwagę na obszerną relację z owych odczytów pióra sprawozdawcy „Czasu”, ona bowiem dobrze oddaje atmosferę, jaka panowała w owym czasie w Krakowie. Pisał zatem sprawozdawca „Czasu” o tym, że prelegent już na początku swego pierwszego wystąpienia mocno podkreślił, iż „Sienkiewicz podniósł powieść historyczną do wyższej potęgi, ducha dziejów nie skrzywił, ale zanurzył się w jego głębie”. Rozwijając tę tezę wstępną, zwrócił uwagę na fakt wyboru przez pisarza za tło swojej powieści wiek XVII, w którym wprawdzie „złe się szerzy i zepsucie wzmaga, ale naprzeciw stają postacie Czarnieckich, Żółkiewskich, Kordeckich, Sobieskich”. Pisarz – zdaniem autora relacji z „Czasu” – stworzył znakomity zestaw bohaterów literackich, którzy trwale zapiszą się w dziejach polskiej literatury. Przede wszystkim jednak stworzył postać Skrzetuskiego, który okazuje się „idealnym typem prostego żołnierza, w którego piersi bije ten sam duch, co w Czarnieckim lub w Żółkiewskim; wszystko, co najszlachetniejsze, najdzielniejsze w narodzie polskim”. Tarnowski miał przekonywać bardzo licznie zebraną publiczność w Sali Radnej, że Sienkiewicz „nie skrzywdził Rusi, gdy tych dwóch [Skrzetuskiego i Bohuna – FZ] przeciwstawił jako przedstawicieli Polski i Rusi”. Mówca wysoko podnosił przy tym walory językowe powieści Sienkiewicza. Podziwiał on nie tylko „bogactwo i świeżość [języka powieści – FZ], ale tę wyłączną autora tajemnicę, że wszystkie osoby powieści przemawiają swoim indywidualnym sposobem; inaczej Bohun i Chmielnicki, inaczej książę Wiśniowiecki i Skrzetuski, inaczej Zagłoba, Podbipięta i Rzędzian, każdego zawsze poznać można, bo w ich mowie indywidualność”. Zdaniem sprawozdawcy „Czasu” Tarnowski w swoich odczytach na swój sposób dorównał pisarzowi. „Ten sam tu bowiem [tzn. w odczytach oraz w powieści – FZ] panuje nastrój ducha i doskonałość pracy. Taki komentarz jest uzupełnieniem dzieła, dopowiedzeniem tego, co artysta w postaciach i obrazach odmalował”. W konkluzji swojego sprawozdania dziennikarz zasugerował, „aby ta analiza Tarnowskiego znalazła równie szerokie rozpowszechnienie, jak samo dzieło Sienkiewicza”, gdyż:

daremnie chwytać tu te złote słowa, z których każde padało jak grot w serca słuchaczy i na przemian przejmowało dreszczem, – to znów wzniecało wiarę, że mamy się czym bronić w tym oblężeniu ducha Polski, kiedy Bóg nam zsyła takich mistrzów, co odsłaniają jej najszczytniejsze strony.

Nie dziw zatem, „że przepełniona sala wzruszeniem grzmotem oklasków odpowiedziała prelegentowi”27„Czas” 1884, nr 65 (z 18 marca) oraz nr 67 (z 20 marca). Należy jednak zwrócić uwagę na zupełnie inną ocenę odczytów Tarnowskiego, jaką dał sprawozdawca „Nowej Reformy”. Oświadczył on m.in., że zamiast krytycznej oceny powieści Sienkiewicza słuchacze usłyszeli „panegiryk przechodzący wszelką miarę trzeźwego na utwory powieściowe poglądu” („Nowa Reforma” 1884, nr 67 z 20 marca).

Tarnowski na swój sposób mocno „podgrzał” atmosferę wywołaną publikacją powieści Sienkiewicza. Okazuje się jednak, że nie tylko on „budował” szczególny nastrój w podwawelskim grodzie wczesną wiosną 1884 r. W sukurs przyszli mu inni. Zaledwie przed trzema miesiącami – w dniu 18 listopada 1883 r. – zamknięto w Sukiennicach wspaniałą wystawę zabytków z epoki króla Jana III Sobieskiego, zorganizowaną wielkim wysiłkiem społeczeństwa dla uczczenia dwusetnej rocznicy zwycięstwa pod Wiedniem28Por. M. Sokołowski, Wystawa zabytków z czasów Jana III w Sukiennicach krakowskich w roku 1883, Kraków 1884, s. 141. Teraz, w dniach, w których „Czas” kończył druk ostatnich odcinków Ogniem i mieczem, w Sukiennicach została otwarta szeroko nagłośniona i licznie odwiedzana nie tylko przez krakowian wystawa nowego obrazu Jana Matejki Wernyhora!29Obok Wernyhory Mistrz Jan pokazał odnowione po dwudziestu latach Kazanie Skargi. Otwarcie wystawy dzieł Matejki nastąpiło w dniu 2 marca 1884 r. w Langerówce, czyli w sali przylegającej bezpośrednio do sali głównej Muzeum Narodowego. Langerówka na tę okazję została znakomicie zaaranżowana staraniem wielbicielek Matejki ze sfer arystokratycznych Krakowa, w tym przez hr. Adamową Potocką i hr. Stanisławową Tarnowską. Oczom widzów ukazywał się Wernyhora, „duchowy brat” kozackich bohaterów Ogniem i mieczem, budzący – jak pisał Marian Sokołowski – pamięć o polsko-kozackich wojnach i „hajdamackich nożach”30Por. „Czas” 1884, nr 52 (z 2 marca) (Wystawa obrazów Matejki). Jeśli dorzucimy do tego informację o tym, że w dniu 12 marca 1884 r. Bolesław Ulanowski na posiedzeniu Wydziału Historyczno-Filozoficznego Akademii Umiejętności odczytał rozprawę o drugim napadzie Tatarów na Polskę w 1259 r., to nie może dziwić wysoki stan napięcia duchowego, jaki zapanował w Krakowie wiosną 1884 r. W takich okolicznościach pojawiły się na scenie Teatru Miejskiego żywe obrazy ilustrujące najpiękniejsze epizody z Ogniem i mieczem.

Pierwsza zapowiedź tego przedsięwzięcia ukazała się w prasie warszawskiej już na początku marca 1884 r. Występujący pod pseudonimem „Figaro” Adolf Inlender, krakowski korespondent „Kuriera Warszawskiego”, przesłał do Warszawy List krakowski, w którym poinformował mieszkańców stolicy Królestwa Polskiego, że z inicjatywy księżnej Zuzanny Czartoryskiej, która „posiada ten przywilej, iż pomysły jej uwieńczone bywają najświetniejszym powodzeniem”, „w drugiej połowie postu” mają zostać pokazane na scenie Teatru Miejskiego w Krakowie żywe obrazy z Ogniem i mieczem31Por. „Kurier Warszawski” 1884, nr 66 b (z 6 marca).  Od owej zapowiedzi upłynęły jednak jeszcze trzy tygodnie, zanim w środę 26 marca 1884 r. na scenie krakowskiego teatru pokazano zapowiadane widowisko!32Warto podkreślić, że we wszystkich zapowiedziach prasowych zaznaczano, iż dochód z przedstawienia przeznaczono na wsparcie Domu Pracy Kobiet na Kazimierzu. Była to placówka przeznaczona dla starszych kobiet, którym stan zdrowia nie pozwalał pracować ciężko, ale które mogły wykonywać prace lżejsze. W Domu tym przebywało zazwyczaj kilkanaście kobiet; znajdowały się one pod stałą opieką jednej z sióstr miłosierdzia (por. „Czas” 1887, nr 6 (z 9 stycznia).

Inicjatorką tego przedsięwzięcia okazała się, podobnie jak w przypadku żywych obrazów z Pana Tadeusza, księżna Marcelina Czartoryska (a nie księżna Zuzanna, jak podawał wcześniej Inlender). Księżnej Marcelinie ofiarowała swoją pomoc znana w Krakowie działaczka społeczna Zofia Wołodkowiczowa, ta sama, która po dziesięciu latach miała odegrać tak przykrą rolę teściowej Henryka Sienkiewicza33To jej pisarz przypisał rozbicie swojego małżeństwa z Marią Wołodkowiczówną (Romanowską), znaną pod imieniem „Marynuszki” Inicjatorka widowiska zadbała przede wszystkim o skupienie wokół tej sprawy możliwie licznego zastępu aktorów amatorów. Opiekę artystyczną nad widowiskiem powierzyła dwóm młodym malarzom: Jackowi Malczewskiemu oraz Antoniemu Piotrowskiemu34Nieznane są powody odmowy udziału w tym przedsięwzięciu Juliusza Kossaka, który wszak jeszcze trzy tygodnie wcześniej wymieniany był jako współtwórca przedstawienia. Dębicki w przywoływanym tu omówieniu widowiska podał informację o udziale w przygotowaniu spektaklu malarza Andrzeja Grabowskiego; okazuje się wszakże, iż partnerem Malczewskiego był w tym przypadku Antoni Piotrowski. Jak pisał dobrze obznajomiony z tajnikami życia krakowskiej arystokracji Ludwik hr. Dębicki, przygotowania do spektaklu trwały długo, chodziło bowiem przede wszystkim o historyczny koloryt widowiska. W rzeczy samej,

ze zbiorów rodzinnych i muzeów wydobyto starą broń i zbroje, strój rycerski uzupełniono pięknymi kostiumami, odpowiednimi epoce – panie przybrały się w klejnoty, złotogłowia, brokaty i srebrne koronki, dla Tatarów tylko i Kozaków trzeba było nowych szat według odpowiednich wzorów. Garderoba teatralna dostarczyła swojego kontyngensu, a wspaniała Wystawa Sobieskiego i tym razem okazała się wielce przydatną35Otwarta w dniu 12 września 1883 r. w Sukiennicach Wystawa zabytków z czasów Jana III była bardzo ważnym sukcesem polskiego świata naukowego i kulturalnego. Jak pisał Marian Sokołowski, „Rezultat [jej – FZ] przeszedł wszelkie oczekiwania i przewyższył doniosłością wszystkie inne, poprzednie tego rodzaju przedsięwzięcia. Wydobyte zostały z ukrycia niespodziewane i nieznane przedtem zabytki. Wspaniały obraz stanął nam przed oczyma, świadczący z jednej strony o naszym cywilizacyjnym i kulturalnym znaczeniu, a z drugiej o rozbudzonych, żywych i szlachetnych uczuciach, które się nań złożyły i zgromadzenie razem tylu okazów spowodowały” (M. Sokołowski, Wystawa zabytków z czasów Jana III w Sukiennicach krakowskich w roku 1883, Kraków 1883, s. 3).

Spektakl trwał cztery godziny! W opinii Ludwika Dębickiego był on

zbiorowym aktem hołdu dla autora, zewnętrznym wyrazem ogólnego podziwu i uniesienia – jakby artystyczną uroczystością na temat dawnych, ale wielkich wspomnień historycznych, żeśmy kość z ich kości i krew z ich krwi. Prawda – to nie czyn – to tylko zabawa, ale zabawa pełna ducha narodowego36L. D[ębicki], Żywe obrazy z powieści Henryka Sienkiewicza „Ogniem i mieczem”, „Czas” 1884, nr 73 (28 marca).

 A Kazimierz Skrzyński z „Gazety Lwowskiej” dodawał, że główna artystyczna wartość przedstawienia leżała

nie w samych obrazach, ale w pojedynczych postaciach; nie w całości, ale w szczegółach. Bez przesady można twierdzić, że każda z figur zasługiwałaby na osobną monografię. Przed wszystkimi: Skrzetuski (Andrzej hr. Zamojski). Czołem przed tą postacią! Był to wcielony ideał polskiego rycerza37K. Skrzyński, Listy krakowskie (III), „Gazeta Lwowska” 1884, nr 74 (29 marca).

 

Na scenie Teatru Miejskiego pokazano czternaście obrazów. Taką liczbę podali organizatorzy spektaklu na afiszu, który przywołała Halina Kosętka w swojej informacyjno-przeglądowej pracy o adaptacjach scenicznych dzieł prozatorskich Henryka Sienkiewicza z 1997 r.38Por. H. Kosętka, Adaptacje sceniczne dzieł prozatorskich Henryka Sienkiewicza, Kraków 1997, s. 60. Autorka poświęciła żywym obrazom z Ogniem i mieczem zaledwie niecałe dwie stronice swojej rozprawy (s. 58–59). Równie skrótowo potraktowała sprawę przedstawienia przeróbki pierwszej części Trylogii pióra Benedykta Filipowicza (pseud. B. Pobóg), wystawionej w krakowskim teatrze w październiku 1885 r. (s. 63–65). Na afiszu owym widnieją tytuły następujących „żywych obrazów”: Spotkanie Skrzetuskiego z Chmielnickim; Spotkanie Skrzetuskiego z Heleną; Rozłogi; Łubnie; Bitwa na Czajkach; Napad Bohuna na Rozłogi; Skrzetuski przed Chmielnickim; Uczta w Babicach; Porwanie Heleny; Pojedynek Bohuna z Wołodyjowskim; Obóz pod Zbarażem; Śmierć Podbipięty; U Króla w Toporowie; Ślub39H. Kosętka, Adaptacje sceniczne dzieł prozatorskich Henryka Sienkiewicza, dz. cyt., s. 60. Małgorzata Komza w swojej książce wydanej dwa lata przed publikacją rozprawy Haliny Kosętki pisze o piętnastu obrazach, dodając nieistniejący na afiszu obraz: Napad Bohuna na Rozłogi, a także inaczej tytułując poszczególne obrazy, co świadczy o tym, iż nie dotarła do afisza, który reprodukuje w swojej rozprawie Halina Kosętka (M. Komza, Żywe obrazy, dz. cyt., s. 214). Trzeba tu jednak dodać, że ta badaczka zwróciła uwagę na ważną kwestię: iż ostatni „żywy obraz” był ilustracją końcowych fragmentów powieści drukowanej w felietonie „Czasu”, z których Sienkiewicz jednak ostatecznie zrezygnował w wydaniu książkowym.  Lektura prasowych recenzji widowiska pozwala ustalić, że wzięło w nim udział kilkadziesiąt osób, wywodzących się głównie ze sfer arystokratycznych Krakowa. I tak: w postać księcia Jeremiego Wiśniowieckiego wcielił się Stefan hr. Zamojski, Andrzej hr. Zamoyski zagrał Skrzetuskiego, Andrzej hr. Potocki – Bohuna, Edward hr. Mostowski – Bohdana Chmielnickiego, Adam hr. Tarnowski – króla Jana Kazimierza, Aleksy Strażyński – Longinusa Podbipiętę, Roman hr. Wodzicki – Michała Wołodyjowskiego, Tuhaj-beja – Józef hr. Wielopolski, kanclerza Jerzego Ossolińskiego – Władysław Wołodkowicz, Rzędziana – Edward Jaroszyński, a Zagłobę – Bronisław Abrahamowicz. W postać księżnej Gryzeldy Wiśniowieckiej wcieliła się księżniczka Helena Sanguszkówna, Helenę Kurcewiczównę zagrała Gołaszewska, Anusię Borzobohatą – Olga hr. Miączyńska, kniahinię Kurcewiczową Henryka hr. Załuska. Nadto wystąpili: Józef Krzesz-Męcina, Karol hr. Potulicki, Zygmunt Kurnatowski i wielu innych.

Organizatorzy przedsięwzięcia z księżną Marceliną Czartoryską na czele planowali tylko jeden spektakl. Okazało się jednak, że zainteresowanie widowiskiem było tak duże, iż zdecydowano się je jeszcze dwukrotnie powtórzyć. Ze względu nie tylko na olbrzymie powodzenie widowiska jego organizatorzy w szczególny sposób podziękowali aktorom amatorom za trud włożony w przygotowanie się do występu. Kronikarz „Czasu” podał też informację o tym, że w dniu 28 marca 1884 r.

Inicjatorowie przedsięwzięcia zastawili sutą kolację w Sali Redutowej [Teatru Miejskiego przy pl. Szczepańskim – FZ] dla biorących udział w przedstawieniu. Uczta ta w obszernej sali, przy kostiumach, wspaniały przedstawiała widok – jakby jeszcze jeden obraz uroczego przedstawienia; liczne wznoszono toasty, a jeden najgorętszy dla artystów malarzy, co tak dzielnie przyczynili się radami i pracą do powodzenia dzieła40„Czas” 1884, nr 75 (30 marca).

Niestety, nie można dzisiaj określić wartości artystycznej tego widowiska. Opinie prasy były jednoznacznie pozytywne. Historycy sztuki zwrócili wprawdzie uwagę na to, że tu i ówdzie uczestników widowiska zawiodła nieco intuicja historyczna, że w czasie przygotowań spektaklu popełniono kilka błędów z zakresu kostiumologii i uzbrojenia bohaterów Ogniem i mieczem41Wanda Mossakowska na podstawie analizy zachowanych kilku zdjęć bohaterów spektaklu stwierdziła, że „próba odtworzenia w żywych obrazach siedemnastowiecznej kostiumologii i uzbrojenia bohaterów Ogniem i mieczem na ogół nie powiodła się, mimo użycia wielu muzealnych obiektów” (W. Mossakowska, Walery Rzewuski (1837–1888) fotograf. Studium warsztatu i twórczości, Wrocław 1981, s. 172)., ale ten zarzut nie powinien w niczym obniżać znaczenia samego przedsięwzięcia, wszak wiedza historyczna organizatorów spektaklu daleko odbiegała od wiedzy, jaką rozporządzają dzisiejsi badacze.

Swoistym fenomenem jest fakt przetrwania do naszych czasów dziewięciu fotografii postaci biorących udział w widowisku. Fotografie te wykonał Walery Rzewuski, znakomity ówczesny fotograf krakowski42Siedem spośród owych fotografii, znalezionych w prywatnych zbiorach, Wacław Żdżarski załączył do swojego artykułu: „Żywe obrazy” Walerego Rzewuskiego („Fotografia” t. 19, 1971, z. 1, s. 13–16. Por. nadto tenże, Walery Rzewuski – fotograf Krakowa i jego radny, w: tegoż, Zaczęło się od Daguerre’a…. Szkice z dziejów fotografii XIX w., warszawa 1977, s. 56 i różnych miejscach). Dzisiaj zdjęcia te znajdują się w Muzeum Narodowym w Warszawie (por. Muzeum Cyfrowe dMuseion). Oczywiście, nie mógł tego uczynić w teatrze; artysta fotograf wykonał te zdjęcia w swoim atelier przy ul. Kolejowej 2743Dzisiaj jest to ulica Westerplatte. Warto przypomnieć, że początkowo ulica ta nosiła imię Podwale, potem, w II połowie XIX w., zwała się ulicą Kolejową. W 1912 r. otrzymała imię Andrzeja Potockiego. W latach 1948–1956 nosiła imię Józefa Stalina. Od 1956 r. jest to ul. Westerplatte. Budynek domu Walerego Rzewuskiego zachował się w swoim głównym kształcie; znajduje się dzisiaj w nim siedziba Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera.

Wypada ten etap rozważań zamknąć jedną konkluzją: pod szczęśliwą gwiazdą zrodził się pomysł ukazania uroków powieści Sienkiewicza w żywych obrazach na scenie krakowskiego Teatru Miejskiego! Widowisko to po wielkim sukcesie Wystawy Sobieskiego sprzed kilku miesięcy stało się dla mieszkańców Krakowa nie tylko ważnym, „znaczącym objawem artystycznym i kulturalnym, ale [zarazem – FZ] dobrym i rozumnym czynem, bo niezawodnie każdy uczuł się lepszym, szczęśliwszym i podniesionym na duchu, kiedy opuszczał ten idealny świat patriotyzmu, miłości bohaterstwa i poświęcenia”44K. Skrzyński, Listy krakowskie, dz. cyt. Rzecz w tym jednak, że na tym nie skończyła się „fortuna” Ogniem i mieczem w Krakowie połowy lat 80. XIX w. Wkrótce pojawiły się bowiem nowe świadectwa niezwykłej sławy, jaką zyskała ta powieść Sienkiewicza u mieszkańców podwawelskiego grodu.

IV

Biografowie pisarza twierdzą, że jego małżonka, Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa, wkrótce po wydaniu na świat w grudniu 1883 r. córki Jadwigi zachorowała na jedną z najgroźniejszych w owym czasie chorób: gruźlicę. Pisarz, sam obawiający się tej choroby, zdecydował o szukaniu ratunku za wszelką cenę. Młodzi małżonkowie, pozostawiwszy dzieci – córkę i syna – pod troskliwą opieką rodziców Marii, Wandy i Kazimierza Szetkiewiczów, zaczęli wyścig ze śmiercią Marii. Lekarze zalecili chorej podjęcie leczenia w znanych ówcześnie uzdrowiskach. W rzeczy samej Sienkiewiczowie już wiosną 1884 r. rozpoczęli wędrówkę po najsłynniejszych naówczas europejskich uzdrowiskowych miejscowościach. Nie ma potrzeby przywoływać tu poszczególnych etapów tej niekończącej się podróży. Dość stwierdzić, że w ciągu półtora roku: od wiosny 1884 do jesieni 1885 r., Sienkiewiczowie odwiedzili wszystkie bodaj cieszące się największym uznaniem lekarzy uzdrowiska: włoskie, szwajcarskie, niemieckie, francuskie czy belgijskie. Szukali ratunku w Gastein i San Remo, w Grandcamp i Ostendzie, w Monte Carlo i Nicei, w Arcachon i Merano, w Mentonie i Reichenhall, w Falkenstein i Baden.

Trzeba przy tym zdawać sobie sprawę z tego, że ta niekończąca się podróż w nadziei uratowania życia Marii wiązała się z nieustającą pracą pisarza nad drugą częścią Trylogii: Potopem. Autor zaczął pisać tę powieść w pierwszych dniach października 1884 r. i kontynuował pracę nad nią aż do sierpnia 1886 r. Z chwilą, gdy pod koniec grudnia 1884 r. dzieło zaczęło ukazywać się w felietonie trzech dzienników45W warszawskim „Słowie” druk Potopu rozpoczęto w dniu 23 grudnia, w krakowskim „Czasie” w dniu 24 grudnia, zaś w „Kurierze Poznańskim” w dniu 25 grudnia 1884 r., nad pisarzem zawisła dodatkowo presja czasu w dostarczaniu do redakcji kolejnych partii dzieła. Nic dziwnego zatem, że w tej sytuacji potrzebował od czasu do czasu chwili relaksu. I rzeczywiście, w maju 1885 r. „wygospodarował” kilkanaście dni na odpoczynek, który postanowił spędzić w kraju. Pozostawiwszy Marię pod opieką lekarzy w Merano, w pierwszych dniach maja tego roku udał się – przez Kraków – do Warszawy.

W dawnej stolicy Polski stanął najprawdopodobniej w sobotę 9 maja. Niewykluczone, że od Jadwigi Janczewskiej, mieszkającej tu siostry Marii, dowiedział się był o czekającej go miłej niespodziance. I rzeczywiście tak się stało. Członkowie krakowskiego Koła Artystyczno-Literackiego, pamiętając o tym, że przed rokiem pisarz odmówił udziału w uczcie, w czasie której chciano złożyć mu hołd w podzięce za Ogniem i mieczem, mając w pamięci także i to, że nie miał okazji zobaczyć na scenie teatru krakowskiego wystawionych w marcu 1884 r. „żywych obrazów” z tej powieści, postanowili teraz zaprosić go na tradycyjną w Krakowie majówkę na Bielanach! Rzecz w tym, że zdecydowali, iż będzie to majówka kostiumowa, nawiązująca bezpośrednio do wciąż bijącej rekordy czytelnictwa pierwszej części Trylogii. Okolicznością sprzyjającą tak pomyślanej uroczystości była obecność w Krakowie na gościnnych występach znanej czeskiej aktorki Marii Pospiszylowej46Pobyt Marii Pospiszylowej szczegółowo przedstawił Jan Michalik w artykule Maria Pospiszylowa w Krakowie. Epizod czesko-polskich kontaktów teatralnych, w: tegoż, Teatr w sejmie, Kraków 2002, s. 83–94. Dla zminimalizowania ryzyka ewentualnej odmowy Sienkiewicza udziału w tym święcie majówkę ową krakowscy artyści zadedykowali formalnie sławnej czeskiej aktorce, Sienkiewicz został natomiast zaproszony na nią jako jeden z gości honorowych! Tak pomyślana „intryga” powiodła się, dzięki czemu sławny pisarz mógł zobaczyć, jak w Krakowie świat artystyczno-kulturalny potrafi organizować wspaniałą zabawę, a przy okazji – złożyć pisarzowi hołd za Ogniem i mieczem oraz za cieszący się również olbrzymią popularnością wśród czytelników, drukowany od pięciu miesięcy na łamach „Czasu”, Potop. Ale po kolei.

Tradycja tak zwanych majówek, czyli wypraw krakowian na położone u stóp Srebrnej Góry Bielany, powstała w Krakowie jeszcze w XVIII w. Początkowo krakowianie wybierali się na Bielany 19 czerwca, to znaczy w dniu upamiętniającym śmierć św. Romualda, założyciela zakonu kamedułów u progu XIX w. Dopiero na początku XIX w. obyczaj ten zarzucono i zaczęto organizować wyprawy na Bielany w Zielone Świątki. Owe majówki bielańskie miały charakter ludowego odpustu: z kramami, huśtawkami i karuzelami. W epoce Rzeczypospolitej Krakowskiej zaczęto organizować w Krakowie tak zwane majówki studenckie (szkolne), zwane majales47Por. L. Zarewicz, Zielone Świątki i majówki na krakowskich Bielanach, „Kalendarz Krakowski Józefa Czecha na 1877 rok”, s. 49.  Przyjął się także zwyczaj organizowania majówek przez świat artystyczny Krakowa48W annałach eremu bielańskiego zapisała się na przykład wyprawa na Bielany aktorów krakowskich w maju 1844 r., którą połączono z ucztą na ok. 50 osób (por. M. i M. Florkowscy, Moje Bielany. O pustelniczej gościnności, przekraczaniu furty i niezwykłych przeżyciach, Kraków 2010; F. Ziejka, „Perło konchy tych krain, witam was Bielany!…” O odkrywaniu urody Bielan i tajemnic kamedułów, w: tegoż, Serce Polski. Szkice krakowskie, Kraków 2010, s. 153–172; tenże, Lato w dawnym Krakowie, tamże, s. 183–194). I taką właśnie nietypową, ponieważ kostiumową majówkę zorganizowali w maju 1885 r. skupieni w Kole Artystyczno-Literackim malarze i pisarze, ale również aktorzy i dziennikarze49Historię Koła Artystyczno-Literackiego w Krakowie przedstawiłem w rozprawie: Koło Artystyczno-Literackie w Krakowie (1881–1907), „Zarządzanie w Kulturze” 2013, t. 14, z. 2, s. 151–166. Zanim do niej doszło, przyszli jej uczestnicy spotkali się na wielkiej uczcie, jaką Koło Artystyczno-Literackie wydało w piątek, 8 maja, na cześć Marii Pospiszylowej. W uczcie tej wzięło udział kilkadziesiąt osób, a jej gospodarzem był prezes Koła, Juliusz Kossak50Sprawozdawcy prasowi odnotowali, że toasty owe wznosili m.in. Juliusz Kossak i Michał Bałucki, Franciszek Bylicki i Jan Grzegorzewski, Edmund Rygier i Mieczysław Frenkiel, Włodzimierz Sobiesław, a także goście czescy: Maria Pospiszylowa, Frantiszek Hovorka i Antonin Pulda. Sienkiewicza na niej nie było, z czego można wnosić, że jeszcze nie dojechał był do Krakowa. Pojawił się on jednak na majówce, którą zorganizowano w poniedziałek 11 maja 1885 r.

Pomysł zorganizowania majówki zgłosił – na co wskazują notatki prasowe – malarz Antoni Piotrowski, który przed rokiem wspólnie z Jackiem Malczewskim przygotowywał pokaz żywych obrazów z Ogniem i mieczem. W majówce tej wzięła udział – jak pisał jeden z przyjaciół Sienkiewicza, malarz Kazimierz Pochwalski – „cała Szkoła Sztuk Pięknych, wszyscy malarze i rzeźbiarze oraz nasi przyjaciele. Zebraliśmy sto kilka koni, przeważnie folwarcznych, chłopskich, a dla wyższych szarż znalazło się kilkanaście wierzchowych koni”51Cyt. za J. Pochwalska, Mój teść, „Stolica” 1977, nr 8 (z 20 lutego). Scenariusz przedsięwzięcia opracował wzmiankowany malarz Piotrowski. Potwierdził to Kazimierz Skrzyński – krakowski korespondent lwowskiego „Dziennika Polskiego”, który też podał zarys owego scenariusza, zaskakującego rozmachem, ale i „malowniczością”. Pisał on:

O godzinie 6. rano zbierają się wszystkie oddziały na moście przy ul. Wolskiej52Był to most nad Rudawą, która płynęła w owym czasie wzdłuż dzisiejszych krakowskich ulic: Wenecja i Retoryka., skąd polsko-ukraiński oddział udaje się przez most Podgórski na prawy brzeg Wisły, zdążając w okolice Tyńca i Piekar. Oddział ten ma być złożonym z pancernych, z dragonów cudzoziemskiego autoramentu, z pospolitego ruszenia i z kozaków zaporoskich. Drugi oddział główny, zwany wschodnim, a złożony z Turków, Arabów i Tatarów, pójdzie lewym brzegiem Wisły. Około południa ma nastąpić zetknięcie się i potyczka o przeprawę przez Wisłę pod Tyńcem wśród harców, popisów, strzelania z łuku itp. Po czym wyruszają wszyscy na Bielany, gdzie się rozpocznie zabawa z muzyką i z tańcami53K. Skrzyński, Wycieczka zbrojna Koła Artystyczno-Literackiego do Bielan. Korespondencja z Krakowa z 10 maja, „Dziennik Polski” [Lwów] 1885, nr 109 (z 13 maja).

Autor ten dodał, że w majówce miało zamiar wziąć udział w kostiumach około stu osób konno. Taką samą liczbę konnych uczestników majówki podał także w swoich wspomnieniach jeden z uczestników owej wyprawy – Kazimierz Pochwalski. O około osiemdziesięciu jeźdźcach pisał natomiast Antoni Kleczkowski, który przygotował relację z tej wyprawy dla „Nowej Reformy”.

Oprócz ubranych w historyczne kostiumy jeźdźców na Bielany wybrała się liczna gromada dostojnych gości w powozach. Wzmiankowany Pochwalski wymienia wśród tych „dostojnych gości” przede wszystkim Juliusza Kossaka (który „wyglądał jak Sobieski”), Henryka Sienkiewicza oraz Jadwigę i Edwarda Janczewskich54Por. J. Pochwalska, Mój teść, „Stolica” 1977, nr 8. Z innych przekazów wynika, że Maria Pospiszylowa, „główna” bohaterka tej niezwykłej uroczystości, przybyła w czterokonnej karecie, „o krakowskim stroju służby i ubrania koni”. Wymienionym gościom honorowym towarzyszyła spora gromada artystów i pisarzy starszego pokolenia, jak na przykład Michał Bałucki czy Ludomir Benedyktowicz. Powozami przybyły na Bielany także rodziny, w tym dzieci artystów i pisarzy, którzy wyjechali na majówkę konno.

Znakomity opis owego „balu kostiumowego na koniach” stworzył jeden z jego uczestników, przywołany wyżej Antoni Kleczkowski. Na łamach „Nowej Reformy” tak opisywał on przebieg tej na swój sposób historycznej majówki:

Wczesnym rankiem artyści malarze i ich satelici, podzieleni, bo i jakże mogłoby się obejść bez podzielenia, na prawych Polaków i bisurmanów, udali się na rumakach i szkapach w liczbie przeszło osiemdziesięciu, przez Błonia ku Bielanom i Tyńcowi. Barwne kostiumy, często bardzo okazałe, walka, którą niejeden z pełnych animuszu jeźdźców zmuszony był przede wszystkim stoczyć z własnym koniem, rycerski gwar i przestrach przedmieszczan, nie mogących sobie wytłumaczyć, jakim prawem bez zawiadomienia przez komisarzy obwodowych najechać ich śmieli zbrojni męże, wszystko to od razu zdawało się wróżyć zwycięstwo bojownikom. Tatarska horda znanym obyczajem opanowała bielańską górę z wielkim apetytem na zdobycie klasztoru, umitygował ją wszakże dzielny wezyr p. W[ojciech] Kossak, zapewniając, że OO. Kameduli jadają potrawy z oliwą, – a więc zostawmy oliwę w spokoju. Koronne wojska różnego autoramentu, dowodzone przez p. [Antoniego] Piotrowskiego, z wiernym jak niegdyś bywało kozactwem, podążyły ku Piekarom i tu, opanowawszy strumyk i mostek, oczekiwały nadejścia hordy. Na łące pod Tyńcem niezwykle wspaniale i malowniczo wyglądali jeźdźcy harcujący na koniach posłuszniejszych już nieco i pojmujących wreszcie wielkie swoje zadanie. Do polskiego obozu dążyły też powozy z niewiastami, którym się szczęśliwie udało ujść bisurmańskiej niewoli, w gronie ich wiele było sióstr, żon, narzeczonych, lecz najwięcej matek, pojmujących, iż chłopcy najlepiej się bawią końmi, a dziewczątka lalkami.

W towarzystwie mężnego Kozaka, dzielności osobistej tylko zawdzięczającego, iż nie dostał się do niewoli (p. [Jan] Grzegorzewski), przybyła między Polaków wraz ze swymi rodakami, pp. [Františkiem] Hovorką i [Antoninem] Puldą, żądając gościnności, pobratymca nasza panna Pospiszylówna. Gromkie „Na zdar!” z piersi rycerzy i ciurów powitało gości, a trąbka bojowa wezwała wiarę do szeregów.

Coraz więcej przybywało wylęknionych z pobliskich okolic i dalszych stron. Pan [Michał] Bałucki uszedł cało jedynie tylko z małżonką, sukcesorów zasłużonego swego imienia i pięknego domku na Zwierzyńcu zostawiając na pastwę tatarskiej hordzie. Pan [Ludomir] Benedyktowicz przebrał syna za Czerkiesa; chłopiec ten uratował całą rodzinę od zguby, bo Tatarzy uznali ją za wyznawców Mahometa. Uciekający z dalekich stron przed trzęsieniem ziemi głośny Litwos [Henryk Sienkiewicz – FZ55„Gazeta Warszawska” z 1 maja 1885 r. podała, że silne trzęsienie ziemi nawiedziło w dniu 10 kwietnia 1885 r. Rzym i okolice, wywołując powszechny strach. Sienkiewicz przyjechał do Krakowa jednak nie ze strachu przed trzęsieniem ziemi, lecz w drodze do Warszawy, gdzie wzywały go interesy z wydawcami.], ani marzył, iż pod Krakowem natrafi na chwilę, w której bisurmanie z Ogniem i mieczem pustoszyć chcą dobytki i brać w jasyr nadobne dziewoje. – Tłumnie już pozjeżdżali się do polskiego obozu wystraszeni rodacy i rodaczki, kiedy janczarska zagrzmiała muzyka, doskonale wykonana. Dano hasło do boju. Ałłahu! Wrzały hordy i uderzyły na naszą wiarę w oczach matek, truchlejących o zdrowie, jeżeli nie o życie synów. W bezkrwawym boju ten i ów dostał po palcach; skruszono kilka kopii ze zbrojowni pana [Stanisława] Koźmiana [dyrektora Teatru Miejskiego – FZ], zielona chorągiew Mahometa dostała się w ręce rycerstwa i – koniec „tynieckiej okazji”.

Przed „królem stepów” panem Juliuszem Kossakiem przedefilowały obie armie. Niepodobna wymieniać wszystkich jeźdźców i malowniczych ich kostiumów;

Afisz Teatru Miejskiego w Krakowie wydany z okazjij 25-lecia działalności literackiej Henryka Sienkiewicza 19 lutego 1900 r., Biblioteka Narodowa, sygnatura: DŻS XIXA 7

Afisz Teatru Miejskiego w Krakowie wydany z okazjij 25-lecia działalności literackiej Henryka Sienkiewicza 19 lutego 1900 r., Biblioteka Narodowa, sygnatura: DŻS XIXA 7

stroje wyszczególniały się głównie wymienionych powyżej rycerzy, a także p. [Tadeusza] Ajdukiewicza pyszny strój arabski i prześliczny koń, chociaż i rycerstwo kreowane z pacholąt p. Koźmiana, przystrojone w szarawary i zbroje nawykłe tylko do światła kinkietów wcale dobrze się przedstawiało.

Po wojnie, z placu boju rycerstwo udało się do bielańskiego lasu, gdzie rozbito namioty; towarzystwo zaś, które szczęśliwie uniknęło niebezpieczeństwa, udało się do ruin tynieckiego opactwa wraz z czeskimi gośćmi. Stamtąd podążono do obozu. Tu pod rozbitym pięknym namiotem, grono nadobnych pań karmiło zgłodniałych chociaż walecznych rycerzy. Kozactwo postanowiło wybrać Koszowego; zniewieściało ono widocznie, bo jednogłośny wybór padł na pannę Pospiszylównę. Koszowy pisarz pan Grzegorzewski przemawiał, iż jak niegdyś koszowy dla okazania mu, iż tylko Siczy zawdzięcza władzę, obrzucony bywał koszem śmiecia, tak i dziś od zwyczaju odstąpić nie można i zarzucił czeską artystkę wielkim pełnym kwiatów koszem tak, iż siedząca na murawie formalnie przykrytą nimi została. Setki strzałów i głośne „Na zdar!” towarzyszyły wyborowi.

Turczyn p. [Ludomir] Benedyktowicz z bisurmaństwem i Polakami wspólnie zanucili „Kde domow muj”, a do głębi wzruszona artystka ze łzami dziękowała wszystkim. Młodą dziewczynkę przyprowadził ojciec p. R., prosząc o kwiatek dla niej z rąk panny Pospiszyl, artystka ucałowała panienkę i obdarowała kwiatami, a to było hasłem, iż kto żył domagał się kwiatów, których też dla wszystkich wystarczyło, lecz otrzymywali je bez dodatków, jakie spotkały młodziutką pannę R.

Wśród najpiękniejszej pogody towarzystwo całe podzielone na grupy bawiło się doskonale; coraz więcej osób przybywało z miasta, coraz głośniejsze i częstsze strzały mąciły spokój ojców kamedułów. Gdziekolwiek wznoszono zdrowie, jak duch zjawiał się murzyn i strzelał z potężnego garłacza tuż nad uchem toastującego. W lesie gwar, huk radość i wesele, w klasztorze cisza i spokój dewizą „memento mori”. Panna Pospiszyl pragnęła bardzo zwiedzić, może tylko dla kontrastu, cichy zakątek ludzi, którzy wyrzekli się świata – nie dozwolono wszakże, gdyż biednym zakonnikom raz tylko do roku wolno jest widzieć niewieście twarze, a przygotowują się do tego postem i umartwieniem. I cóż dodać do tego opisu? Chyba to, że Bałucki i Litwos podnoszeni byli do góry z okrzykami na ich cześć, że rycerstwo dziękowało takim samym sposobem swoim wodzom.

Jeżeli bale kostiumowe w ciasnych brudnych salach Krakowa, w dusznej atmosferze, cieszą się wielkim powodzeniem, wczorajsza zabawa o wiele większą miała rację bytu. Na świeżym powietrzu, na wielkim kobiercu zieleni milej i piękniej przedstawiały się stroje, lepsze były humory, mniej sztywnym i etykietalnym nastrój wszystkich. Utrzymywano wprawdzie, iż tylko konie gdyby zdołały przemówić, mogłyby wydać sąd, czy im pomyślną była zabawa, nie przywykliśmy wszakże uwzględniać końskich czy pokrewnych sądów i dlatego bawiliśmy się dobrze.

Dobry jaki adwokat, a takich ponoć mamy za wielu, powinien wytoczyć i wygrać proces z niebiosami o deszcz, który około szóstej rozproszył wszystkich, lecz może lepiej wstrzymać się z procesem, dopóki deszczu nie weźmiemy w własne przedsiębiorstwo, pod zarządem gminy56a – k [A. Kleczkowski], Majówka artystów, „Nowa Reforma” 1885, nr 108 (z 13 maja).

W tym kontekście warto jeszcze przywołać fragment wspomnień Kazimierza Pochwalskiego, który znalazł się w „pułku” Wołodyjowskiego i który przeżył z tym „pułkiem” dość niezwykłą przygodę. Pisał znany portrecista, twórca jednego z najlepszych portretów Sienkiewicza:

Pułk dragonów Wołodyjowskiego posiadał zaledwie dwudziestu kilku ludzi, rolę Wołodyjowskiego odgrywał najmniejszy kolega Józio Wodziński57Józef Wodziński (1858–1918), uczeń Wojciecha Gersona, który studiował także w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych oraz w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium. Zasłynął jako twórca obrazów o tematyce historycznej, scen z życia salonowego oraz pejzaży., a Longinusa Starzyński. Zatrzymaliśmy się w zaroślach, bo nasz Wołodyjowski dobrawszy sobie dwóch ludzi wyruszył na podjazd. Przed nami była łąka, a poza nią most na strumieniu. Z chwilą, kiedy nasz podjazd wkroczył na ów most, zostali napadnięci przez kilku Tatarów, którzy z krzykiem zaczęli płazować naszych szablami. Powstał tumult, Wołodyjowski nie mogąc wyciągnąć rapiera z pochwy, zaczął wołać na Tatarów, żeby poczekali, aż wydobędzie rapier. – Jestem Wołodyjowski – wołał – musicie mi więc ulec. Ruszyliśmy mu na pomoc, obroniliśmy i wzięliśmy kilku do niewoli. Zardzewiałe rapiery spadały na głowy i plecy, nasze chabety się splątały, ale mimo tej śmieszności sytuacji, to jednak dla nas było to bardzo malownicze58J. Pochwalska, Mój teść, art. cyt., s. 6.

Z przywołanych wyżej przekazów wynika jedno: formalnie główną „bohaterką” owej niezwykłej majówki była Maria Pospiszylowa. Niewątpliwie jednak całość została przygotowana z myślą o uczczeniu Henryka Sienkiewicza. Dla krakowskich uczestników tej wyprawy nie było tajemnicą, że pisarz przeżywał bardzo trudne chwile (śmiertelna choroba żony), toteż dzięki sprytnemu zabiegowi udało się im uniknąć kłopotliwej dla niego sytuacji. Organizując majówkę w strojach nawiązujących do wydarzeń opisanych w Ogniem i mieczem, złożyli pisarzowi w niezwykłej formie podziękowanie za dar, jakim była powieść. Dlatego wolno przyjąć, że był on niezawodnie kontent z udziału w tym przedsięwzięciu.

V

Od początku swojej drogi twórczej Henryk Sienkiewicz marzył o karierze dramaturga. W listach do przyjaciół kierowanych w drugiej połowie lat 70. raz po raz powracał do tej sprawy. Wiele też wskazywało na to, że marzenia owe zrealizują się, gdyż w marcu 1879 r. jego pięcioaktowy dramat Na jedną kartę trafił na scenę teatru lwowskiego, a w rok później – krakowskiego. W sobotę 17 stycznia 1880 r. na benefis Bronisławy Wolskiej, aktorki Teatru Krakowskiego, wystawiono „oryginalną polską komedię” pt. Na jedną kartę. Rzecz w tym jednak, że zarówno w prasowych zapowiedziach sztuki, jak i w obszernym omówieniu tego przedstawienia nazwisko Sienkiewicza nie padło ani razu; posługiwano się wyłącznie jego pseudonimem: Litwos. Czytelnikom „Czasu” przedstawiono go jako „znanego współpracownika pism warszawskich i podróżnika, który znajdował się w Ameryce podczas bytności tam p. Modrzejewskiej i pierwszy donosił do Polski o jej powodzeniach, i który jest niezaprzeczenie dzisiaj jednym z najświetniejszych felietonistów polskich”59„Czas” 1880, nr 10 (z 14 stycznia).

Widok z ogrodu na Sienkiewiczówkę fot. Marian Pawelski

Autor recenzji przedstawienia, wykazawszy zalety oraz błędy kompozycyjne sztuki Litwosa, nie omieszkał przecież zaznaczyć, że jest to dzieło „autora zaszczytnie znanego w innych rodzajach a zajmującego między młodą generacją pisarzy wyjątkowe stanowisko”. Samej sztuce przyznał też sporo zalet, przede wszystkim „język treściwy, a przy tym poetyczny, wielkie bogactwo myśli rzucanych jakby mimochodem”. Zakończył zaś stwierdzeniem: „utwór to w każdym razie nie banalny, czym zwykle grzeszą u nas dzieła dramatyczne, przedstawiające demokrację i arystokrację”60„Czas” 1880, nr 15 (z 20 stycznia).

Po pięciu latach od krakowskiego debiutu Sienkiewicza sytuacja dramaturga zmieniła się w sposób radykalny. Dobrze niegdyś zapowiadający się felietonista objawił się czytelnikom jako wyborny powieściopisarz historyczny, którego Ogniem i mieczem stało się prawdziwym bestsellerem. Nie dziw zatem, że natychmiast znaleźli się „specjaliści od przeróbek powieści na dramaty sceniczne”, którzy podjęli próby przygotowania tego dzieła do wystawienia na scenie teatralnej.

Bezpośrednio po ukazaniu się powieści, czyli wiosną 1885 r., pomysł stworzenia na podstawie Ogniem i mieczem libretta do opery zgłosił popularny historyk warszawski – Ernest Sulimczyk-Świeżawski61Por. E. Sulimczyk-Świeżawski, Myśl do libretta opery z powieści Sienkiewicza, „Ateneum” 1885 z. 1, s. 134–154. Warto dodać, że w dwa lata później Alfred Saint-Paul ogłosił drukiem „obraz w pięciu odsłonach” pt. Pan Zagłoba. W tym samym czasie Benedykt Filipowicz (występujący pod pseudonimem: Benedykt Pobóg) „przerobił” powieść Sienkiewicza na „obraz dramatyczny w sześciu odsłonach” pt. Ogniem i mieczem62B. Pobóg [właściwie: B. Filipowicz], Ogniem i mieczem. obraz dramatyczny w sześciu odsłonach. Z powieści Henryka Sienkiewicza przerobił B… P…, Gródek 1886, s. 117. Ten obrotny warszawski literat, trudniący się przede wszystkim dziennikarstwem, przeprowadził umiejętny marketing dla swojego dzieła i jeszcze w tym samym 1885 r. sprzedał je trzem teatrom polskim: krakowskiemu, lwowskiemu i poznańskiemu. Wierząc w to, że przeniesione na scenę sławne dzieło Sienkiewicza może przynieść spore zyski, dyrektorzy każdego z przywołanych teatrów wprowadzili niemal równocześnie sztukę do swojego repertuaru: w Krakowie i w Poznaniu w dniu 17 października 1885 r., zaś we Lwowie – w cztery dni później, 21 października63W zasadniczym trzonie autor adaptacji nawiązał był do wystawianych przed rokiem na scenie teatru krakowskiego żywych obrazów powieści. Świadczy on tym fakt umieszczenia akcji poszczególnych obrazów w Czehrynie, na Siczy, w Rozłogach, w Czortowym Jarze oraz w Toporowie (dwa ostatnie obrazy).

Nawet przy najlepszej woli trudno byłoby uznać dokonaną przez Filipowicza sceniczną adaptację powieści Sienkiewicza za dzieło udane. Jej główną słabością okazała się forma. Bohaterowie właściwie nie prowadzą w niej dialogów, ale przemawiają, wygłaszając dość długie oracje. Mimo tej słabości sztuka Filipowicza-Poboga w Krakowie odniosła sukces. Jej głównym atutem okazała się sława, jaką cieszyła się powieść. To dlatego grano ją tu przy pełnej widowni aż cztery razy, co było w owym czasie sukcesem64Ze względu na mocno ograniczony krąg widzów w mieście liczącym ok. 60 tysięcy mieszkańców w teatrze krakowskim sztuki schodziły z afisza najczęściej już po dwóch przedstawieniach. Kwerenda gazet krakowskich przekonuje o tym, że do teatru spieszyli w tym przypadku nie tylko stali jego bywalcy, ale także przybysze z okolicznych miejscowości. Dziennikarz „Czasu” napisał, że przewidywano jedynie dwa spektakle: w sobotę i niedzielę (17 i 18 października); okazało się jednak, że na przedstawienie „wybiera się wiele osób nie tylko z miasta, ale i z okolicy”, utwór bowiem „dzięki swemu pierwszemu twórcy Henrykowi Sienkiewiczowi – posiada olbrzymią siłę atrakcyjną i posiadać ją będzie jeszcze nader długo”65„Czas” 1885, nr 237 (z 17 października). Zwrócił on przy tym uwagę także i na to, że „niższe warstwy społeczne, nie czytające ani książek ani odcinków w gazetach, a jednak bywające w teatrze – poznają nareszcie dzieło, zasługujące na najszerszą popularność”66„Czas” 1885, nr 236 (z 16 października). Autor Kroniki miejscowej „Czasu” pisał w sobotę 17 października: „Przy kasie teatralnej panuje dziś ruch niemały. Cisną się do niej nie tylko ci, którzy na dziś nabywają bilety, lecz i tacy, co zamawiają miejsca w Sali na przyszłe przedstawienia. Już wczoraj znaczną część biletów numerowanych rozchwytano”. Ostatecznie grano sztukę cztery razy, w dniach: 17, 18, 20 i 25 października 1885 r.

Przeróbka powieści Sienkiewicza trafiła na deski teatru, którym od sześciu tygodni, to znaczy od dnia 1 września 1885 r., zarządzał nowy dyrektor – Jakub Glikson. Przejął on przedsiębiorstwo z rąk Stanisława Koźmiana, który przez dwadzieścia lat kierował teatrem przy pl. Szczepańskim, a który pod koniec swojej dyrekcji spotkał się z falą ostrej krytyki67O okolicznościach zmiany na stanowisku dyrektora teatru krakowskiego pisze na podstawie zgromadzonych w wielkiej liczbie materiałów źródłowych Jan Michalik w monografii: Dzieje teatru krakowskiego w latach 1865 – 1893. T. I – Przedsiębiorstwo teatralne, Kraków 1996, s. 351 i w różnych miejscach; T. II – Instytucja artystyczna, Kraków 2004, s. 71 i w różnych miejscach. W kontekście wydarzeń, do jakich doszło w Krakowie w drugiej połowie 1885 r., wolno sądzić, że decyzja nowego, młodego dyrektora teatru (liczył zaledwie 39 lat!) wiązała się z próbą zdobycia przezeń zaufania u publiczności odwiedzającej zwyczajowo teatr, a także – pozyskania nowej68W dniu 22 października 1885 r. dziennikarz „Czasu” napisał: „Cokolwiek bądź (…) «Ogniem i mieczem» przedstawione będzie stanowczo w niedzielę po raz czwarty, gdyż kasa teatralna otrzymuje ciągle zamówienia z miasta i prowincji”. Wszystko wskazuje też na to, że cel ten Glikson osiągnął, sceniczna wersja Ogniem i mieczem została bowiem dobrze przyjęta przez oba zwalczające się w owym czasie w Krakowie obozy. Swoistym przypieczętowaniem sukcesu nowego dyrektora była nieledwie symboliczna obecność w teatrze w dniu 20 października na przedstawieniu Ogniem i mieczem przybyłej z Paryża Marii Mickiewiczowej, żony Władysława, syna Adama Mickiewicza, wraz z dwiema córkami. Na przedstawieniu tym pojawiło się także wiele osób z Warszawy i Królestwa, co odnotował dziennikarz „Czasu”69„Czas” 1885, nr 239 (z 20 października).

Nowy dyrektor Teatru Miejskiego zaangażował do udziału w spektaklu niemal cały zespół aktorski. Sprawozdawcy prasowi zgodnie podkreślali, że aktorzy stanęli na wysokości zadania. Zarówno w „Czasie”, jak w „Nowej Reformie” można przeczytać, że postacią pierwszoplanową przedstawienia był Edmund Rygier, który zagrał postać Bohuna. „Był to Kozak z krwi i kości, tęskny i marzący jak duma ukraińska, a zarazem dziki, szorstki, energiczny jak prawdziwy bohater i rycerz stepów, wpół rozbójnik a na wpół żołnierz”70Tamże. Władysław Szymanowski, który przeniósł się właśnie do Krakowa z teatrów warszawskich, dobrze wypadł w roli Michała Wołodyjowskiego, „jakkolwiek rola nie odpowiadała naturze jego talentu”71Tamże. Z dużym aplauzem widowni spotkał się występujący pod pseudonimem Arwina Jan Kazimierz Zieliński, który „z wielkim humorem” zagrał Zagłobę. Czesław Janowski „sympatycznie i z uznaniem” odtworzył postać Skrzetuskiego. Antoni Kleczkowski z „Nowej Reformy” twierdził wprawdzie, że jego Skrzetuski „był za miękkim na rycerza”, ale przyznawał zarazem, że „kilka scen jednak miał artysta bardzo dobrych”72„Nowa Reforma” 1885, nr 239 (z 20 października). Pochwały recenzentów zyskali: Władysław Werner grający postać Bohdana Chmielnickiego oraz Władysław Antoniewski jako „wyborny” Podbipięta („zdawało się, że głową sięga do paludamentów teatru”). Króla Jana Kazimierza zagrał Artur Zawadzki, Tuhaj-beja zaś bliżej nieznany Gloger. Ludomir Winkler „wlał dużo wesołości szczerej i naturalnej w drobną rolę Rzędziana”. Ludwik Solski i Teodor Konopka „wyglądali ślicznie w bogatych ubiorach”, natomiast Juliusz Jejde i Hipolit Wójcicki „mieli potrzebną powagę dygnitarzy”73Tamże. Zdaniem recenzentów panom dorównały w spektaklu panie: Bronisława Wolska i Anna Kałużyńska „jak zwykle zachwycały słuchaczów”, a Wanda Barszczewska „zdobyła niemałe powodzenie w wybornej roli ukraińskiej czarownicy Horpyny”74„Czas” 1885, nr 239 (z 20 października). W przedstawieniu nie wzięła wprawdzie udziału pierwsza gwiazda krakowskiego teatru – Antonina Hoffmannowa, ale okazało się, że artystka chorowała od kilku tygodni i na scenę powróciła dopiero w dniu 24 października 1885 r.75Antonina Hoffmannowa wystąpiła po chorobie po raz pierwszy w komedii salonowej Babunia pióra Pierre’a de Margaliers’a, ukrywającego się pod pseudonimem „Édouard Victor Cadol”.

Recenzenci teatralni zwrócili uwagę na dużą staranność oprawy przedstawienia. W „Czasie” czytamy, że „dyrekcja artystyczna, korzystając ze sposobności – dzięki uprzejmej i życzliwej interwencji jednego z najrozgłośniej znanych w Krakowie artystów malarzy – przybrała scenę w bogactwa Wschodu, dywany, kotary, zbroje i sprzęty”76„Czas” 1885, nr 239 (z 23 października). Potwierdził to Kleczkowski w „Nowej Reformie”, pisząc: „Kostiumy i dekoracje oczyszczone, wcale nieźle się prezentowały, a co również godnym jest zaznaczenia «tłumy» tatarskie, kozackie i szlachta okazywały, iż wyćwiczyła ich wprawna dłoń”77„Nowa Reforma” 1885, nr 239 (z 20 października). Tajemniczo brzmiące owe zapisy kierują nas właściwie tylko w jedną stronę: do Juliusza Kossaka. Wprawdzie można byłoby przypuszczać, że pomocy przy realizacji tego przedstawienia udzielił był Gliksonowi Antoni Piotrowski, który wszak przed rokiem wspólnie z Jackiem Malczewskim odpowiadał za stronę artystyczną wystawionych w tym samym teatrze żywych obrazów Ogniem i mieczem, a w maju przygotował scenariusz „majówki artystów”, ale było to niemożliwe: na początku października tego roku Piotrowski wyjechał był (wspólnie z Janem Grzegorzewskim) do Bułgarii jako korespondent z wojny bułgarsko-tureckiej pism angielskich i francuskich. Jacka Malczewskiego tego typu sprawy nie interesowały. Jednym z „najrozgłośniejszych artystów malarzy” w Krakowie był w tym przypadku Juliusz Kossak, który wszak przygotowywał serię rysunków do albumu poświęconego Ogniem i mieczem.

Sceniczna wersja Ogniem i mieczem przyniosła Jakubowi Gliksonowi jako nowemu dyrektorowi Teatru Krakowskiego sukces. Podkreślił to krytyk teatralny „Czasu”, który w dniu 23 października napisał: „Tak więc dyrekcja [Teatru Krakowskiego – FZ] po kilku sukcesach moralnych doczekała się nareszcie i sukcesu pieniężnego. Cieszymy się z tego szczerze”78„Czas” 1885, nr 239 (z 20 października). Zapewne cieszyłby się z tego także i Henryk Sienkiewicz, gdyby nie fakt, że dokładnie w tym czasie, gdy w Krakowie sukcesy święciła przeróbka sceniczna pierwszej części Trylogii, jego dotknęło wielkie nieszczęście: w dniu 19 października 1885 r. zmarła w Falkenstein, w jego obecności, jego ukochana żona, Maria z Szetkiewiczów Sienkiewiczowa.

STRESZCZENIE

Franciszek Ziejka
Henryka Sienkiewicza podbój Krakowa

Powszechnie wiadomo, że Kraków był – obok Warszawy – miastem najbliższym sercu Henryka Sienkiewicza. Był czas, gdy pisarz nosił się nawet z zamiarem osiedlenia się na stałe w dawnej stolicy Polski. Również mieszkańcy Krakowa kochali gorąco twórcę Trylogii. Początki tych serdecznych związków pisarza z Krakowem zainteresowały autora niniejszego tekstu. Po przywołaniu licznych odwiedzin i pobytów pisarza pod Wawelem skupił się on na rekonstrukcji kolejnych etapów narodzin serdecznych związków łączących pisarza z Krakowem. W świetle zebranych materiałów okazało się, że Sienkiewicz podbił serca krakowian powieścią Ogniem i mieczem. Autor artykułu przywołał zatem liczne dowody wielkiej popularności tej powieści wśród krakowian. Skupił się wszakże na mało znanych lub w ogóle nieznanych faktach. Omówił więc przygotowany przez amatorów wywodzących się z krakowskiej arystokracji pokaz żywych obrazów z Ogniem i mieczem w Teatrze Krakowskim (w marcu 1884 r.), przedstawił przebieg zorganizowanej przez krakowskich artystów i pisarzy kostiumowej wyprawy-majówki na Bielany z udziałem pisarza (w maju 1884 r.), a także przypomniał wystawienie przeróbki teatralnej Ogniem i mieczem na deskach miejscowego teatru (w październiku 1885 r.).

SŁOWA KLUCZE

Henryk Sienkiewicz, Kraków, Ogniem i mieczem, żywe obrazy, Teatr Krakowski

SUMMARY

Franciszek Ziejka
Henryk Sienkiewicz’s Conquest of Cracow

It is commonly known that Kraków – next to Warsaw – was a city very close to Henryk Sienkie-wicz’s heart. There was a time when the writer was considering a permanent move to the former cap-ital of Poland. Kraków’s residents also loved the author of the Trilogy dearly. The beginnings of the writer’s warm relations with Kraków caught the attention of the author of this text. After discussing numerous visits and stays in the city, he focused on reconstructing the subsequent stages of the origin of the cordial relations between the writer and Kraków. In the light of the collected materials it turned out that Sienkiewicz conquered the hearts of Kraków residents with his novel “With Fire and Sword” (“Ogniem i Mieczem”). The author of the article refers to multiple evidence of the great popularity of this novel among the city dwellers and brings to light less known or completely ignored facts, such as the presentation of tableaux vivants based on “With Fire and Sword” prepared by amateurs from Kraków’s aristocratic circles and shown in Kraków Theatre (in March 1884), presents the course of the dress-up trip/ May-day picnic in Bielany in which the writer took part (in May 1884), organised by Kraków artists and writers, as well as recounts the staging of the theatrical adaptation of “With Fire and Sword” in a local theatre (in October 1885).

KEY WORDS

Henryk Sienkiewicz, Kraków, “With Fire and Sword” (“Ogniem i mieczem”), tableaux vivants, Kraków Theatre

BIBLIOGRAFIA

  • Krzyżanowski J., Henryk Sienkiewicz. Kalendarz życia i twórczości, PIW, Warszawa 1956.
  • Krzyżanowski J., Henryka Sienkiewicza żywot i sprawy, PWN, Warszawa 1976.
  • Henryk Sienkiewicz. Twórczość i recepcja światowa, red. A. Piorunowa, K. Wyka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1968.
  • Komza M., Żywe obrazy. Między sceną, obrazem i książką, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1995.
  • Kosętka H., Adaptacje sceniczne dzieł prozatorskich Henryka Sienkiewicza, Wydawnictwo Naukowe Wyższej Szkoły Pedagogicznej, Kraków 1997.